Po wojnie. Kiedy?

Niemal każdy kto interesuje się historią, polityką czy dyplomacją ma ambicję trafnego przewidywania biegu konkretnych wydarzeń na świecie lub nawet odgadywania kształtu przyszłości. Odniosłem na tym polu mały sukces ze skutkiem praktycznym: zachęciłem we właściwym momencie mojego przyjaciela na studiach Mikołaja/ Nicka, któremu stale odmawiano paszportu, do ponowienia starań. Wreszcie udało się u progu gierkowskiej odwilży w ewoluującym PRLu. Przyjaciel mógł dołączyć do swojej rodziny w Stanach Zjednoczonych, o czym od dawna marzył.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku znajdowałem się w gronie nielicznych optymistów (sic!), którzy przewidywali bliski koniec epoki socjalizmu realnego. Przewidywałem na początku lat osiemdziesiątych, że nastąpi to przed rokiem 2000. Nikt mi nie chciał uwierzyć. Dlatego nie zdecydowałem się dwukrotnie w trakcie stypendiów na Uniwersytecie Princeton na pozostanie w Stanach Zjednoczonych. Zastanawiałem się nad tym zwłaszcza za pierwszym razem w 1979 roku, kiedy większość czasu spędzałem we wspaniałej Firestone Library, głównej bibliotece uniwersyteckiej. Zaobserwowałem sam siebie z niedowierzaniem, jak prawie codziennie ciągnęło mnie do świetnie zaopatrzonej czytelni czasopism z całego świata, która znajdowała się w podziemiach. Celem mojej wędrówki była lektura drętwej Trybuny Ludu, z której starałem się dowiedzieć czegoś o sytuacji w Polsce i wychwycić najmniejsze symptomy nadchodzących zmian w kraju. Czekałem na nowe egzemplarze jak na źródło bezcennej wiedzy i łączności z krajem. Niewiele można było wyczytać między wierszami, a mimo to Trybuna Ludu przyciągała mnie jak magnez. Gazeta, na którą nawet bym nie spojrzał w kraju.

Powiedziałem sobie w końcu: lepiej czytać New York Times’a w Bibliotece Ambasady amerykańskiej w Warszawie niż studiować Trybunę Ludu w Princeton. Kilka dni po moim powrocie do Polski i Gdańska, gdzie wtedy mieszkałem, w sierpniu 1980 r. znalazłem się w tłumie ludzi, którzy entuzjastycznie oklaskiwali Lecha Wałęsę, triumfującego na murze Stoczni Gdańskiej. Wierzyłem, ze nadchodzi fundamentalna zmiana na lepsze, a ja chciałem w tym uczestniczyć i z tej swobody korzystać.

Ostatnio pomyliłem się, co utrwaliłem w blogu, w kwestii agresji Rosji. Jakby moje zdolności przewidywania osłabły pod wpływem niechęci do wojny. Tym bardziej podziwiam u innych wybitne umiejętności odczytywania znaków tego, co nadchodzi. „The writing is on the wall”, jak mówią Amerykanie, a mimo to większość jest ślepa.

Takim wrażliwcem był Elias Canetti, który nie wyrażał tego wprost, ale całe jego prekursorskie dzieło stanowi meta-prognozę katastrofy naszej epoki. Taką przenikliwością cechował się George Orwell, autor dwóch klasyków pt. „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy”, ostrzegających przed totalitarną przyszłością. Jego prorocze i ostrzegawcze wizje nie tylko weszły w krwiobieg popularnej narracji o tym dokąd zmierzamy, ale już w znacznej mierze potwierdziły się i potwierdzają się w pierwszych dekadach XXI wieku. O mniej u nas znanej powieści „Brak tchu” piszę w blogu obok: „Orwella szkoła przeczuć”. Z główną myślą tej książki Orwella z 1939 roku jestem w głębokiej zgodzie. Całe fragmenty mógłbym tu skopiować i zamieścić, bowiem tak jak Orwell widzę bezsens wojny i tak jak jego martwi mnie bardzo to, co nastąpi po tej wojnie w bliskim sąsiedztwie. Jej skutki będą tragiczne, zarówno dla zwycięzców, jak i pokonanych, dla zmiażdżonych i dla miażdżących twarze wrogów.

Jak rysuje się powojenna przyszłość? Od czasu II wojny światowej wojen się nie wypowiada, a w XXI wieku także się ich nie kończy. Jeśli jednak wojna zakończy się solidnym układem pokojowym, to wejdziemy w okres powojenny i, w optymistycznym wariancie, nastąpi mozolne sklejanie rozbitego kontynentu. Ale jeśli wojna przekształci się w wojnę pozycyjną z linią przebiegająca tam, gdzie ugrzązł front, to doświadczymy stanu permanentnej wojny – „wojny stuletniej” naszych czasów.

Taka tląca się wojna będzie tylko częścią wielkich zmagań między mocarstwami, których dominantą będzie wojna gospodarcza i w cyberprzestrzeni, wyścig zbrojeń i propaganda.

Przed nami rozciąga się morze zbiorowej i indywidualnej nienawiści* i strachu, po którym żeglują statki całych narodów – szaleńców. Widzę pogłębiające się i tak głębokie już podziały w kraju i w Europie, druty kolczaste, biedę, histeryczną propagandę, spustoszenie umysłów i krajobrazów. Coraz więcej mówi się o broni atomowej i korzyściach z jej posiadania, stacjonowania i użycia. Widzę jak zamiera europejska kultura dialogu i długo wypracowywana kultura zawierania kompromisów (upadek dyplomacji**), co pozwoliło Europie rozrywanej wojnami przekształcić się w model pokojowego współżycia. Widzę nasilenie tendencji autorytarnych, rasistowskich i rozbudowaną infrastrukturę władzy i kontroli nad zwykłymi ludźmi. Podobnie jak bohater „Braku tchu”  - port parole Orwella – duszę się z powodu braku tlenu i nie oczekuję powrotu do rzeczywistości sprzed wojny. Przed czterdziestu laty byłem wyjątkowym optymistą; przeczuwałem, że kończy się jedna epoka i zacznie się coś bardziej kolorowego i lepiej pasującego do niepokornego charakteru Polaków. Wierzyłem, że stoimy przed historyczną szansą.

Udało się zamknąć epokę kolonializmu (z pozostałościami) oraz zakończyć okres ideologicznej wojny Wschodu i Zachodu. Nie udało się jednak ustanowić trwałego pokojowego ładu światowego, ponieważ nie podjęto pracy nad zagospodarowaniem chwili przerwy w zmaganiach. Zwycięstwo, a nie stabilizacja na zasadach partycypacji pozostało drogowskazem dla mocarstw. Nie udało się zredukować roli siły i przemocy w polityce światowej. Skłonność silnych do interwencji pod wszelkimi pozorami i szczytnymi hasłami pozostaje wysoka. Nie udało się wyeliminować wojen z „teatru europejskiego”. Nie udało się wyeliminować groźby zagłady nuklearnej, a, jak teraz już dobrze wiemy, także nie udało się powstrzymać nadchodzącej katastrofy klimatycznej.

Świat w 2022 roku znalazł się nie przez przypadek w wojennym i gospodarczym chaosie. Po wojnie na wschodzie Europy albo równolegle z długą wojną w Europie zaostrzy się konfrontacja Zachodu ze Wschodem, w której główne role będą grały Stany Zjednoczone i Chiny. Właśnie tam, na „teatrze azjatyckim”, a nie w Europie rozstrzygnie się nasz los.

Historia jest pasmem zwycięstw, które prowadzą do klęski. W polityce międzynarodowej cofnęliśmy się nie do wieku XIX, lecz przed Kongres Wiedeński, do wieku XVIII.

Czy stać nas na coś lepszego od rywalizacji, konfrontacji, wojny?

*Churchill powiedział, że nienawidzi wyłącznie Hitlera, a i jego tylko profesjonalnie.

**Mały przykład z kraju dotychczas znanego z subtelnego „understatement”: Premier Boris Johnson zrównał na konferencji partyjnej Torysów aspiracje Brytyjczyków walczących o Brexit z walką Ukraińców.