Tribute to Poniatowski Bridge

Mój ulubiony wiersz Apollinaire w młodości:

„Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
I niejedna miłość
Czy nie dość wspominana
Po bólu zawsze radość niespodziana

Miłość jak woda bieżąca odpływa
I odpływa życie
Woda jakże leniwa
Nadzieja nasza jakże natarczywa

Niech dni się toczą jak rzeka wezbrana
Ni czas nie zawraca
Ni miłość pożegnana
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję”
(Przełożył Adam Ważyk)
 

Droga, rzeka i most to wielkie symbole ludzkiego losu. Most jest symbolem spotkania, połączenia, zgody. W czasie wojny most staje się często celem ataku. Losy mostu w Mostarze pokazywały i pokazują stan stosunków między-etnicznych w Bośni i Hercegowinie.

Mieszkam pod Mostem, jak mówię znajomym i kurierom. To nie przenośnia. Patrzę na niego jak na sąsiada vis-a-vis, na którego niezmienny humor zawsze mogę liczyć. Most jest zawsze do dyspozycji, niezawodny, funkcjonuje nawet w trakcie gwałtownych burz, które przechodzą nad Warszawą. Jego potężna sylwetka nie znika nawet w czasie gęstej mgły, bo jest tak blisko, że zagląda mi w okno. Jego wdzięk jest wdziękiem trwałej opoki, przyciężkawej konstrukcji, niezgrabnej stałości. Nie unosi się nad Wisłą, tylko na niej spoczywa. To jest wielki historyczny most, jak mosty Nowego Yorku, San Francisco, Paryża, Pragi, Budapesztu, Lizbony. Bez tych mostów te miasta nie byłyby sobą.

Poniatowszczak jest barometrem historii miasta i państwa. Odżywał w czasach pokoju i ginął wraz z mieszkańcami Warszawy w czasie wojen i powstań. Widział wiele i musiał wiele przeżyć. Lubię na co dzień obcować z nim jako aktorem i świadkiem wielkiej historii i losów mojej rodziny.

Współczuję mojemu Mostowi, że w dzisiejszych czasach musi co roku o tej samej porze znosić pochód nacjonalistów. Przez kilka godzin nie łączy, tylko dzieli. Barbarzyńcy wykorzystują most, aby podpalić mój dom. Czy chce czy nie chce Most musi tego doświadczać każdego 11 listopada, bo taka jest jego funkcja - barometru historii. Myślę, że Most jakoś to ścierpi, chociaż wie, że większość Warszawiaków nie chce tego marszu.

Codziennie na niego spoglądam, prawie codziennie chodzę nad Wisłą i oglądam go z wielu perspektyw. Nie sposób go pominąć jak stare umeblowanie Wisły. Jestem do jego widoku przyzwyczajony, a jednak codziennie go widzę na nowo.

Po raz kolejny zobaczyłem swój Most na nowo w fascynującej odsłonie, oczyma czułego obserwatora, znakomitego niemieckiego pisarza i lekarza psychiatry Alfreda Doeblina, który swoją trzymiesięczną podróż „studyjną” po Polsce rozpoczął we wrześniu 1924 roku od Warszawy.

Szedł moją, wtedy „niegotową” Aleją 3 Maja: „Przede mną imponujący widok, najbardziej porażający w Warszawie: most Józefa Poniatowskiego. Ziemia uskakuje w dół. Najpierw przerzucono wiadukt nad skarpą, nad pofałdowaniami terenu, dopiero dalej filary i przęsła wchodzą w Wisłę. Przede mną most. Jest niebywale szeroki. Długo trzeba iść, zanim człowiek zbliży się do wody, do Wisły. Ten most jest jej godny. Zapowiadają go masywne wieże, dalej ciągnie się wspaniała aleja, płyta mostu z tokami szyn, z chodnikami z lewa i z prawa. W dole dzwoni tramwaj, z prawej strony składy węgla, za nimi czarny łuk lasu. …

   Dalej most przegrodzony jest płotem; nie można przejść. W dole właśnie zaczyna się Wisła, a tu most się skończył. W półmroku z leniwie płynącej wody wynurzają się potężne, nagie filary. Niektóre są obudowane rusztowaniami. Właściwy most został wysadzony w powietrze. Przestrzeń między filarami jest pusta, wielka rzeka toczy tamtędy nieokiełznane fale. Długo stoję, zawracam. …

   Po raz drugi wybieram się nad Wisłę. Od Nowego Światu w dół do Tamki, która jest tylko częściowo zabudowana. Bulwar na samym dole nosi imię Kościuszki, największego polskiego rewolucjonisty i bojownika o wolność; jego niesforna głowa widnieje na banknotach.

   I teraz po prawej stronie widzę w wodzie zburzony most, w pełnym świetle, tak jak chciałem – cztery masywne, kamienne filary, dwa z nich w rusztowaniach, bez przęseł. Autograf wielkiego wydarzenia, wojny. Bardzo żywy jest ten most. Oto w końcu ogromna potęga, car, wycofała się z kraju. Niebywały widok, historia bez książki, przerażająca groźba i przestroga.”

(Alfred Doeblin, „Podróż po Polsce”, przekład Anna Wołkowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000, s. 22-25).

Most to żywa historia, wysadzony 5 sierpnia 1915 roku przez wycofujące się z Warszawy wojska rosyjskie. Został odbudowany w 1925 roku. Rok później na Moście spotkali się prezydent Wojciechowski i Marszałek Piłsudski podczas przewrotu majowego. Brak zgody był brzemienny dla kruchej polskiej demokracji

Most i jego przesłanie: „przerażająca groźba i przestroga” Doeblina spełniło się dwadzieścia lat po wizycie Doeblina. Po nieudanym, krwawo stłumionym ataku powstańców 1 sierpnia 1944 roku, Niemcy wykorzystywali most do kontrolowania sytuacji na Powiślu. Ale, tak jak Rosjanie w odwrocie przed Niemcami w czasie I Wojny Światowej, tak Niemcy w odwrocie przed Rosjanami w trakcie II Wojny, wysadzili most jeszcze w trakcie Powstania 13 września 1944. Po wojnie Most został szybko odbudowany (1946).

Dni dobre i złe ulatują. On trwa.