Buddyjskie życzenia

Marguerite Yourcenar:

„Podobnie jak mam wiele ojczyzn, wyznaję też wiele religii, tak że właściwie nie należę do żadnej.  …

Buddyjskie współczucie dla wszystkiego co żyje nie tylko poszerza nasze częstokroć ciasne pojęcia o miłosierdziu, nie tylko, podobnie jak presokratycy, na powrót znajduje dla przemijalności ludzkiej jej miejsce w świecie, który też przemija, ale także, jak Sokrates, przestrzega nas przed ambitnymi spekulacjami metafizycznymi, (od których samo, rzecz jasna, także nie stroni) i nakłania nas przede wszystkim do lepszego poznania samych siebie. I zupełnie tak samo jak uznawane za najśmielsze współczesne prądy filozoficzne kładzie nacisk na to, byśmy polegali przede wszystkim na sobie: ‘Bądź sam sobie lampą…’

Waham się, czy powtórzyć… te ‘cztery życzenia buddyjskie’, które rzeczywiście często wypowiadałam w moim życiu, bo życzenie to jest modlitwa. (Kiedy, kosztując pierwszych truskawek czy patrząc na księżyc w nowiu, mamy ‘wypowiedzieć w myśli jakieś życzenie’, nie wolno nam wypowiadać go na głos.) Mówiąc najprościej te cztery życzenia nakazują nam: walczyć ze złymi skłonnościami; nie ustawać w nauce; dążyć do doskonałości w tej mierze, w jakiej to tylko możliwe, i wreszcie ‘nieść pomoc i ratunek wszelkiemu stworzeniu, jakie tylko przebywa w obszarze trzech światów’, to znaczy wszechświata. Ten tekst, który liczy sobie jakieś dwadzieścia sześć wieków, zawiera, wydaje mi się, wszystko, od poczucia moralnego po poznanie intelektualne, od doskonalenia siebie po miłość do innych i współczucie dla nich.”*

   „Wszystko sięga głęboko wstecz i wybiega daleko naprzód. Innymi słowy jesteśmy tylko punktem po drodze i z pokorą i zachwytem czujemy, że coś nas przenika, ale się w nas nie zatrzymuje. …

   Trzeba się trudzić i walczyć do końca, z góry jednak godząc się z tym, że wody tej rzeki, co nas unoszą, razem z nami zmierzają ku morzu, w którym zatoniemy. Ale  k t o  zatonie? Wystarczy, że pogodzimy się z krzywdą, troską, chorobą własną, a staną się  n a t u r a l n y m  elementem życia i tak nakazuje właśnie nasz Montaigne, ze wszystkich ludzi Zachodu najbardziej może zbliżony do filozofów taoistycznych, tak że jedynie powierzchowni czytelnicy mogą widzieć w nim antymistyka. Śmierć, ostateczna postać życia… Juliusz Cezar pragnął umierać jak najkrócej (i właściwie mu się to udało), ale tu ja myślę zupełnie inaczej. Chciałabym umierać w pełni świadomości, po chorobie wystarczająco długiej, aby moja śmierć zadomowiła się we mnie, żeby mogła rozwinąć się w pełni.”**

Z komentarza Matthieu Galey:

   „Oczywiście, jeżeli spoglądamy z perspektywy wszechświata, natychmiastowy skutek nie jest najważniejszy. Własny kodeks moralny nakazuje Marguerite Yourcenar iść za wskazaniem Buddy, który powiada, że powinniśmy ‘trudzić się do końca, bo nic się nie ostanie’. Nastawienie obosieczne, wiodące tyleż ku nadziei co ku rozpaczy, o ile rzeczywiście jesteśmy tylko kroplą wody w nieprzerwanym potoku życia. Uzmysławia nam to w każdym razie należycie ‘znikomość tego, czym jesteśmy’ i marność wszystkich rzeczy.”***

*Matthieu Galey, „Rozmowy z Marguerite Yourcenar”, przełożyła Krystyna Dolatowska, Wydawnictwo MARABUT, Gdańsk 1996, s. 284/5, (oryginał ukazał się w 1980 r. pt. „Les Yeux Ouverts”).

** Ibid., s. 281.

*** Ibid., s. 7.