Wpadła mi w ręce wypełniająca lukę monografia Małgorzaty Geron z UMK w Toruniu o Tymonie Niesiołowskim.* W jego malarstwie od początku XX wieku do początku lat sześćdziesiątych znalazły odbicie wszystkie ważne kierunki w malarstwie polskim i europejskim. Tymon, uczeń Wyspiańskiego, Mehoffera i Axentowicza, wchłaniał, po kolei, w swoje malarstwo, kunszt wielkich mistrzów współczesnej mu europejskiej sztuki (Gauguina, Klimta, Cezanne’a, Picassa) i w swoim warsztacie nadawał im własny niepowtarzalny, harmonijny, pełen spokoju i umiaru wyraz.
Tymon, przed wojną profesor na USB, przybył do Torunia z grupą uczonych i artystów repatriowanych w lecie 1945 r. z Wilna. Początkowo nie miał entuzjazmu dla odtworzenia na UMK wydziału sztuk pięknych w gronie tych samych wileńskich kolegów ale od początku kierował na nowym uniwersytecie pracownią malarstwa sztalugowego. Pozostał w Toruniu do końca życia.
Tymon zapisał się też w moim dzieciństwie. Moi rodzice przyjaźnili się z Tymonem. W MPiKu na Szerokiej funkcjonował na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych swego rodzaju stammtisch, na którym prezydował Tymon. Codziennie w południe przy kawie zbierało się tam grono wielbicieli Tymona: oprócz moich rodziców, Barbara Steyer (malarka) z mężem Donaldem ( w tamtym czasie kolega ojca na w Instytucie Historii), Teresa Jakubowska (graficzka), prof. Dembiński z żona (profesor fizyki, później rektor UMK), Zygmunt i „Myszka” Kowalewscy, i inni naukowcy i artyści związani z UMK. Na toruńskim uniwersytecie działał wtedy jedyny w kraju Wydział Sztuk Pięknych, co sprzyjało kontaktom naukowców i artystów.
Tymon lubił otaczać się pięknem, roztaczał niezwykły urok i przyciągał do siebie ludzi. Moja matka była piękną kobietą. Już po śmierci matki Pani Barbara Dębińska opowiedziała mi, że kiedy była pierwszy raz przy stoliku w MPiKU Tymon szepnął jej do ucha: „Wchodzi Marysia – najpiękniejsza!”. Tymon malował w tym czasie wiele świetnych aktów i półaktów. Chciał też namalować półakt mojej matki. Nie zgodziła się „ze skromności” (żona profesora i nauczycielka w liceum). Uważała też, że po trzydziestce jest już na to za późno. Wiele lat później w rozmowach ze mną wyrażała z tego powodu żal. Cóż, niestety, uroda jest śmiertelna, sztuka nieśmiertelna.
Rodzice mieli małą kolekcję „Tymonów”. Odziedziczyłem po nich rysunek czytającej książkę dziewczyny. Na rewersie rysunku Tymon napisał: „Kochanemu Tadeuszowi Grudzińskiemu za rękawiczniczy zabieg w te srogie grudniowe mrozy.” Tymon, 18 XII 61. Ojciec spontanicznie podarował swoje rękawiczki zmarzniętemu Tymonowi, a było to w czasie, kiedy kupno rękawiczek nie było takie proste. Tymon zawsze kojarzył mi się z kręgiem wysokiej sztuki i nieprowincjonalnym życiem. Moi młodzi rodzice czuli się jak ryby w wodzie w tym środowisku. To był ich najlepszy czas.
Mam też jedno smutne wspomnienie związane z samochodową wyprawą na wspólny obiad z Tymonem do Górska pod Toruniem. Ojciec kupił Syrenkę w 1960 roku w czasie, kiedy prywatny samochód był rzadkością. Rodzice zaprosili Tymona na przejażdżkę. Zachowały się zdjęcia matki i Tymona z tej wycieczki, w której uczestniczyłem także ja i mój rówieśnik - brat stryjeczny Andrzej. Mogliśmy wtedy mieć po dziesięć, jedenaście lat. Tymon, niestety, szybko tracił wzrok. Kiedy mój kuzyn otworzył mu drzwi samochodu, artysta wziął go za moją matkę i pocałował w dłoń. Byliśmy skonsternowani, nikt się nie roześmiał. Zrobiło się nam smutno. Prawie niewidomy malarz pracował intensywnie do końca życia.
Obrazy Tymona ukształtowały moją wrażliwość na malarstwo. Teraz wiem to, co czułem przez skórę: „Po II wojnie światowej artysta – pisze Małgorzata Geron – inspirując się sztuką Matisse’a oraz Modiglianiego tworzył liczne kompozycje aktami, budowane płaską plamą barwną ograniczoną czarnym konturem, zwracające uwagę dekoracyjnością układu” (s. 185). Takie dwa akty mieli przed laty moi rodzice.
*Małgorzata Geron, „Tymon Niesiołowski (1882-1965). Życie i twórczość”. Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2004.