„Wiedeń, 13 II 1915. Ciężko jest budzić się ze snu, krainy zapomnienia, i zamiast świata, jakim go Pan Bóg stworzył, a Homer i Szekspir poezją ozłocili, zastać ołowiane sklepienie śmierci i jałowe ściernisko polityki”.
Henryk Elzenberg, „Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu”, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2002, s. 93 (dalej KI)
Henryk Elzenberg, po latach zmagań na „jałowym ściernisku polityki” określił się jako „ zdecydowany historiozoficzny pesymista”. W polityce swojej epoki dostrzegał lux in tenebris jedynie w „ofensywie ducha” ruchu Gandhiego. To był jego „wielki pokazowy przykład współczesny”. [i]
Elzenberg ujemnie oceniał państwo („przykra konieczność”). Państwo zawiodło go „jako organizacja dla celów wojny”, które, według niego, miało być szkołą „dla bohaterstwa (zbiorowego i nawet masowego).[ii]
Co prawda, chociaż Elzenberg zachował pewien sentyment do państwa, to społeczeństwo oceniał bardzo negatywnie:
„Społeczeństwo może w swej masie zawierać ludzi mądrych i dobrych; samo zawsze jest głupie i złe. Jest amoralne, egoistyczne, drapieżne, tyrańskie wobec swych członków; aspiracje ma niskie, wierzenia płaskie; jest n i e s k o ń c z e n i e g o r s z e o d p r z e c i ę t n i e p r z y z w o i t e j j e d n o s t k i…”[iii]
Jedyna formą państwa, której Elzenberg nie potępiał, byłoby państwo mające strukturę narzuconą przez elitę „…a znalezienie przyzwoitej i odpowiednio silnej elity, to oczywiście cud, ale mniejszy niż znalezienie społeczeństwa przyzwoitego w s w e j c a ł o ś c i.”
Jak zabezpieczyć się przed degeneracją elity władzy w rządy sprawowane tylko we własnym interesie?: „Stary problem Platona jest chyba nie do rozwiązania”. Koncepcje arystokratyczno-państwowe są niepraktyczne i nierealne – „…a w świecie nowoczesnym są nierealne podwójnie”.[iv]
Historia nie ewoluuje w dobrym kierunku i nie ma sensu. [v] W dziejach pojawiają się tylko nieśmiałe korekty, połowiczne usiłowania moralistów, świętych, reformatorów: „I obok prób służenia dobru przez dobro próby służenia dobru przez zbrodnię; czy można się temu dziwić, gdy raz się otworzyło oczy na ogrom krzywdy stanowiącej treść dziejów?”[vi]
Elzenberg w swojej „Mowie prokuratorskiej” dowodzi ”…że nie ma co się spodziewać wpływu dobra i dążeń moralnych na kierunek dziejów i jakieś wyraźniejsze podciągnięcie ludzkości…” :
- „Wszelkie próby zrobienia z człowieka istoty nieco przyzwoitszej zawiodły. Zawiódł chrystianizm, zawodzą wszystkie systemy wychowawcze… Ilekroć się pojawi wielka idea, mająca człowieka podźwignąć, zostaje skierowana w łożysko dążeń niskich albo zgoła nikczemnych, wchodzi z nimi w symbiozę i, w rezultacie, wydaje jakąś formę życia nie zawsze może pozbawioną wartości względnych, może i, na tle zła powszechnego, stanowiącą zło mniejsze, ale, z punktu widzenia owego podźwignięcia, karykaturę tego, co projektowano w idei. Czyż jednym ze źródeł ruchu hitlerowskiego nie jest … pewien bardzo uduchowiony, półmistyczny, elitarny ruch grupki ludzi o szczególnie wysokiej kulturze naokoło Stefana George? Szukając antecedensów jakiegoś chamstwa, zawsze śród nich znajdziemy jakieś anielstwo.”
- „…jeśli z wielkiej idei coś ostało się, nie wsiąkło, nie weszło w symbiozę ze złem, to natychmiast spostrzegamy, jak od tej resztki ludzie się zaczynają wykręcać, wyślizgiwać się jak piskorze, kłamiąc, lawirując, sofistykując. Oba zjawiska w sposób klasyczny obserwujemy na „chrystianizmie” (w cudzysłowie niestety!) europejskim. Więc najprzód ta symbioza: kompromisy z imperializmem, tyranią, żądzą zysku itp. Pewne jednak bardzo istotne postulaty się utrzymały. Więc w stosunku do nich wprowadza się to drugie, to wykłamywanie się: „Miłość bliźniego jest cnotą, nikt nie zaprzeczy; ale… Z wielkiej idei zachowuje się w końcu tylko pewna ilość form: „przed ołtarzem przyklękać”…
- „Bo tak już jest: jesteśmy mało co warci nie przez jakąś ludzką ułomność, ale przez istotną złą wolę. Złą podwójnie: raz że dążącą do celów mało chwalebnych, drugi raz że działającą uporczywie wbrew lepszej wiedzy”. Dominuje łgarstwo, maskowanie, udawanie albo nienawiść wobec dobra. „Normalną też rzeczą jest naginanie poglądów do interesów, prostytuowanie myśli i wiary”.
Epoka współczesna „wydała dwie na skalę olbrzymią próby podźwignięcia człowieka, skierowania go ku lepszemu. Jedna, to rewolucja komunistyczna; tu próbuje się przekształcić człowieka zmieniając mu zewnętrzne warunki bytu, stwarzając mu nową glebę materialną, gospodarczą, społeczną, i w ten sposób determinując jego rozwój niczym rośliny. Może to dać, niewątpliwie, pewne wyniki, chociaż brzydkie środki zawsze się zemszczą i chociaż ruch, wzięty w swej masie, nie o wynik moralny głównie się troszczy…
Próba druga, w swej ofensywie na zło bardziej bezpośrednia, a w środkach bezwzględnie czcigodna, to gandyzm. …
Wszelki postęp jest niepewny; osiągnięciom naszej epoki towarzyszy utrata przeszłych zdobyczy. „Faktem jest, ze weszliśmy w fazę regresji w wielu dziedzinach. I, że wiara w „postęp aksjologiczny” (w samą m o ż l i w o ś ć tego postępu), będąca niezbędnym warunkiem postawy potwierdzającej wobec dumnie tak zwanej „pracy dziejowej”, - że ta wiara jest silnie zachwiana”. [vii]
Elzenberg oceniał człowieka surowo; nie spełniał on wysokich wymagań jego etyki, hierarchii jego tablic wartości, aksjologii. Człowiek nie aspiruje nawet do niedoskonałego urzeczywistnienia wartości: „… tragizm tkwi w tym, ze n i e ma tych aspiracji: człowiek („na ogół”) nie aspiruje do żadnej z wartości, które stanowią rdzeń i trzon mojej aksjologii. .. Z mojego punktu widzenia, człowiek jest zasadniczo i esencjonalnie i s t o t ą z ł e j w o l i. …”
Oba pesymizmy Elzenberga: historiozoficzny i antropologiczny prowadzą go do konkluzji, „… że w o s t a t e c z n e j i n s t a n c j i d o b r o z a w s z e p r z e g r y w a. Niekoniecznie ze złem, ale z nicością (scil. aksjologiczną)”.[viii]
Elzenberg podjął nieuniknioną, w świetle tego rozumowania, decyzję o „wycofaniu się” na „emigrację wewnętrzną”:
„…sprawy organizacji życia zbiorowego nie mogą mnie wcale obchodzić i … żadnego w tej dziedzinie programu do mojego systemu myślowego nie włączam. Pomysły, które w tej dziedzinie mieć mogę, są czymś na marginesie, i moja głęboka istota, moja zdecydowana i [nieczytelne w rękopisie}] osobowość nie są w nie zaangażowane. Z chwilą gdy jedyna możliwa – arystokratyczna – koncepcja zawiodła, pozostaje tylko exodus”.[ix]
W tej systematyzacji i syntezie swoich poglądów politycznych Elzenberg w 1952 roku dał wyraz swojej rezygnacji; radykalna była jego konkluzja o bezpłodności podejmowania działań w sferze społecznej i decyzja o nieangażowaniu się w politykę. Ale nawet w tym momencie, krótko po II wojnie światowej i w czasie stalinizmu, rezygnacja Elzenberga nie była całkowita. Preferował mniej skrajną koncepcję „wyjścia z życia”, w której „wolno mi myśleć o ukonstytuowaniu dobrej grupy elitarnej, która częściowo ‘wychodzi’, ale też – nie będzie absolutnie bezsilna, próbuje oddziaływać, przynajmniej trwać, - być czymś wewnątrz życia, społeczeństwa, ludzkości, ostając się czas jakiś mniejszością. To jest maksimum optymizmu, do którego jestem zdolny – i to jest centralna koncepcja mojego artykułu o Gandhim”.[x]
Nadzieja Elzenberga, , wyrażona rok wcześniej w 1951 roku, brzmi jak przesłanie dla następnych pokoleń. Elzenberg dostrzegał światło w ciemnościach, które nadaje sens udziałowi w polityce i w walce o zwiększenie wpływu dobra w życiu społecznym, czyni celowymi starania ludzi o wartości w życiu publicznym. To jest „tylko wielka nadzieja”, nadzieja charakterystyczna dla stoików, nadzieja ludzi dobrej woli w każdym czasie, pod każdą szerokością geograficzną:
„Walka beznadziejna, walka o sprawę z góry przegraną, bynajmniej nie jest poczynaniem bez sensu. W wyniku swym ostatecznym wszystkie przecież poczynania ludzkie są beznadziejne i najniewątpliwiej z góry przegrane: dwa tysiące lat, trzy tysiące lat, dziesięć tysięcy lat, a dzieło stworzone upadnie; u kresu wszystkiego jest nicość. Wobec tego walka daremna na metę już całkiem bliską, taką, której daremność bije w oczy, to najlepsza ilustracja, najbardziej reprezentacyjny skrót doli ludzkiej w ogóle; w niej najistotniejsza treść naszego przeznaczenia skupia się i zawiera w jakiejś potężnej syntezie. Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wartości tej sprawy.
Z drugiej strony mówi się czasem, że są sprawy nieśmiertelne i wieczne, które sto razy przegrają i nigdy ostatecznie przegrać nie mogą. Pięknie jest móc sobie pomyśleć, że takiej właśnie sprawie się służy. Ale to jest tylko wielka nadzieja.
Walka, którą dziś toczyć się godzi, to nie walka o przywrócenie przeszłości, politycznej czy gospodarczej, ustrojowej czy nawet kulturalnej (choć ta ostatnia faktycznie stała wyżej niż teraźniejszość). Jest to walka o zachowanie, w nowych ramach i w nowym układzie, wartościowej treści człowieczeństwa, po prostu. I jest to walka z pretensją ramiarzy do stanowienia jaki temat i jaki sens ma mieć obraz, walka o zepchnięcie do ich roli właściwej, tzn. służebnej i skromnej, tych, którzy społeczeństwo organizują i przebudowują gmach, w którym mieszkamy. Upomnienie się t r e ś c i życia o pierwszeństwo i pierworodztwo.” [xi]
To jest poruszająca myśl Elzenberga, pesymisty historiozoficznego i antropologicznego, wskazująca, że, mimo wszystko, walka z niezdrowymi ambicjami „ramiarzy” ma głęboki sens, że trzeba ją podjąć, że jest o co walczyć.
[i] grudzień 1935, KI, s. 245-249.
[ii] Henryk Elzenberg, „Sprawy zbiorowości ludzkiej a mój system myślowy”, 4 X 1952, w: „Z filozofii kultury”, pisma t .I, wybór, opracowanie i wprowadzenie Michał Woroniecki, Znak, Kraków 1991, s. 354-368.
[iii] ZFK, s. 356-7.
[iv] ZFK, s.357-8
[vi] 24 VI 1934, KI, s. 236.
[vii] 1 I 1936, KI, s. 249-253.
[viii] ZFK, s. 358-9.
[ix] ZFK, s. 360.
[x] Ibid., Elzenberg odnosi się do swojego artykułu „Gandhi w perspektywie dziejowej”, Znak, 1948; ZFK, s. 177-193.
[xi] 13 X 1951, KI, s. 390-392.