„Państwo inteligentne. Polska w poszukiwaniu międzynarodowej roli” – moja książeczka o stosunkach międzynarodowych i pożądanej strategii polityki zagranicznej (Grand Strategy -tak powiedzieliby Amerykanie) dla Polski ma już dziesięć lat (Toruń, 2008). Przyjąłem założenie, że jeśli polepsza się stan systemu państw, korzysta na tym Polska. Jeśli system międzynarodowy (a właściwie międzypaństwowy) staje się dysfunkjonalny, tak jak np. w latach trzydziestych XX wieku najbardziej dotknięte kryzysami, zaburzeniami, wojnami są jego słabsze składowe. Wysnułem z tego wniosek, że Polska powinna przyczyniać się do międzynarodowego „błogostanu”, i ze względu na swoje wartości, i ze względu na swoje interesy.
Zastanawiam się, co powinien sądzić o wartości swojej pracy autor, którego argumenty i postulaty nie znalazły prawie żadnego odzwierciedlenia ani w dyskusjach, ani w praktyce. Ponieważ, według mnie, osamotnienie nie szkodzi, a wręcz pomaga myśleniu, nie zrażam się i kontynuuję, m. in. w tym blogu swoje odrębne chodzenie po ścieżkach polityki i dyplomacji.
Przez te dziesięć lat historia znowu przyspieszyła i dzisiaj inaczej sformułowałbym moje rady dla europejskiego państwa średniej wielkości. Nie doceniłem ani złośliwego powrotu historii i wtargnięcia na scenę jej manekinów, ani nacjonalizmu wielkich i małych państw, ani skali erozji wartości w życiu wewnątrz narodowym i międzynarodowym. Trudno jest przecenić wpływ nowych technologii na wojnę i politykę. Myślę, że dzisiaj uwzględniłbym w większym stopniu parametry pola, na którym toczą się gry międzynarodowe w ujęciu realizmu i neorealizmu, słabość instytucji międzynarodowych i dwoistą naturę polityki w duchu konstruktywistycznym.
Tymczasem polska polityka zagraniczna stała się ponownie nędzna.* Tylko udaje, że ma coś do zaproponowania; pozorowanie weszło na stałe do jej instrumentarium. Osobliwa autodefinicja Polski jako państwa-jeża, introwertyzm w połączeniu z kompletnie wypaczoną ideą realpolitik (nie mylić tego pojęcia z realizmem i neorealizmem w teorii stosunków międzynarodowych), uprawiana w przez Polskę, jest dla mnie ostrzeżeniem przed moim poprzednio akcentowanym konstruktywistycznym optymizmem. Obecna polityka i dyplomacja jest niezrozumiała i nieczytelna nawet dla życzliwych partnerów Polski pytających: jaki jest w tym interes Polski?
Sytuacja mocno się skomplikowała, państwa duże i małe prowadzą politykę mniej inteligentną niż przed dekadą. Symptomatyczny jest casus Europy, w której powracają stare, jak się wydawało, skompromitowane i tragiczne w skutkach wzorce działania państw. Wyborcy stawiają na polityków przeciętnych lub nawet gorzej, polityków bez wizji i pojęcia o strategii.
Skurczyła się moja lista mądrych państw. W ramach mojego pesymizmu historiozoficznego nie ma już właściwie miejsca dla koncepcji mądrego państwa. Pozostaje jednak kwestia roli państwa w strukturze stosunków międzynarodowych i jego fatalnego niedostosowania do zmierzenia się z palącymi problemami świata, w którym żyjemy.
Polityka zagraniczna to dzisiaj polityka klimatyczna. Kwestie pozyskiwania i wykorzystania energii, ocieplenie klimatu, brak wody, zalew śmieci, zagłada przyrody, nierówności, rabunkowa gospodarka wzrostu… listę można wydłużać bez końca. Postępuje, wbrew wszelkiej logice, militaryzacja polityki na Ziemi i w kosmosie. Siła przeważa nad prawem i rozsądkiem. Agresywne instynkty tkwiące w ludziach wymykają się spod kontroli z braku odpowiednich mechanizmów, które skłaniałyby ludzi do przyjaznej współpracy, także z „obcymi”. Patrimonium ludzkości – nasza cudowna planeta i jej skarby – jest w stanie zagrożenia naszymi własnymi działaniami.
Ktoś może powiedzieć, że to nie ma wiele wspólnego z polityką zagraniczną i dyplomacją. Moim zdaniem, wbrew pozorom, istnieje coraz większa przestrzeń do działania dla sensownej polityki zagranicznej i dyplomacji. Czekające nas migracje ludów, konflikty starego i nowego typu, a zwłaszcza zapobieganie jednym i drugim, wymagają polityki zagranicznej i dyplomacji opartej na najlepszych wzorach i zorientowanej ku przyszłości. Kluczowym zadaniem dla dyplomacji jest rozpoznanie powiązań tych niejednorodnych zjawisk z różnych sfer i porządków, stawianie diagnoz i prewencja, a w końcu mobilizowanie państw do wspólnego działania, zwłaszcza w sferze zagrożonych międzynarodowych dóbr publicznych.
Dzisiaj brakuje instrumentów dla prowadzenia inteligentnej polityki zagranicznej, a ona sama zastępowana jest adhockizmem pretensjonalnych liderów politycznych. Wszechobecna jest politycyzacja oraz głębokie podziały światopoglądowe. W okresie kryzysu demokracji trudno wspólnie rozwiązywać ponadnarodowe problemy.
Aktualna jest przestroga (w kontekście zagrożenia wojną nuklearną) ojca szkoły realistycznej Hansa Morgenthaua: „…history shows, if history shows anything, that all nations have been governed at times by fools and knaves, and even a combination of both. That was bad enough before nuclear weapons existed. But imagine a fool or a knave or a combination of both in the possession of nuclear weapons, and nuclear war becomes unavoidable”. Zatem „kwestią życia lub śmierci ludzkości”, według Morgenthaua i wielu innych, jest wprowadzenie kontroli broni nuklearnej i ostatecznie nuklearne rozbrojenie. Dodam od siebie, that was bad enough before ecological catastrophy. Teraz, kiedy ona nadchodzi, w tandemie z nuklearną zimą, przeraża fala polityków ignorujących to podwójne zagrożenie.
Brakuje poważnej refleksji nad zasadniczymi problemami, które trzeba przemyśleć, na pytaniami, które trzeba zadać i nad językiem, który opisałby obecną rzeczywistość. Nowe zjawiska ubierane są w stare pojęcia i wtłaczane w stare schematy.
Język interpretacji polityki zagranicznej w Polsce i nie tylko u nas drastycznie odstaje od rzeczywistości. W Polsce renesans myślenia geopolitycznego w teorii i w praktyce sytuuje naszą politykę zagraniczną w poprzednim stuleciu. Powszechne w świecie określanie obecnego napięcia w stosunkach międzynarodowych mianem „nowej zimnej wojny” jest bezprzykładnym aktem kapitulacji intelektualnej. Z drugiej strony modne metafory jak G. Allisona „pułapka Tukidydesa” wprowadzają zamęt myślowy, tam, gdzie potrzebne jest precyzyjne myślenie o tym, co jest bez precedensu w rywalizacji Stanów Zjednoczonych z Chinami. Potrzebny jest zatem nowy język dla opisu tych nowych zjawisk, niezbędny dla diagnozy problemów i patologii świata, a następnie skutecznej kuracji. Kluczowa kwestia to reorganizacji polityki światowej, która pogodziłaby sprawne zarządzanie wyzwaniami globalnymi z potrzebą zachowania pluralizmu jednostek terytorialnych, ich kultury, demokracji, samorządu, tożsamości i nieantagonistycznych granic. Najciekawszy i najbardziej obiecujący eksperyment Zachodu w XX wieku – Unia Europejska –znajduje się w głębokim impasie. Dyskusję na temat zalet i wad „rządu światowego” zostawiam na inny blog.
„Państwo inteligentne”, z postulatem strategii odgrywania roli odpowiedzialnego i pożytecznego „państwa pośredniczącego” w najszerszym rozumieniu, przed dziesięcioma laty nie pasowało do głównego nurtu myślenia o polskiej polityki zagranicznej. Już wtedy myślano kategoriami budowy marki wielkiej Polski czyli PR-u, a nie trwałej i solidnej międzynarodowej pozycji przy pomocy faktów i działań. Obecnie wszystkie strony pozornie zażartego sporu o kształt polskiej polityki zagranicznej myślą w kategoriach rocznic i narodowych fajerwerków.
Nie planuję nowej wersji mojej książeczki. Polska polityka nie przyczynia się do rozwiązania żadnych istotnych problemów Europy i świata, (co oznacza, w ostatecznej instancji, że jest szkodliwa dla kraju). Jest infantylna; wysyła w bój (zawsze ostatni) papierowe żołnierzyki, których zadaniem jest pokrzyżowanie planów innych. W rzeczy samej polityka polska przepływa obok mnie; nie podejmuje już rzeczywistych i pilnych „kwestii życia i śmierci ludzkości”, które mnie zajmują.
*”Nędzna” w rozumieniu nadanym przez Istvana Bibo w klasycznym eseju „Nędza małych państw środkowoeuropejskich”.