11 września 2001

Prezydent Litwy Valdas Adamkus składał we wrześniu 2001 r. robocza wizytę w Waszyngtonie. Ponieważ byłem mocno zaangażowany we wspieranie natowskich aspiracji Litwinów, zaplanowaliśmy z moim litewskim kolegą ambasadorem Vygaudasem Usackasem, spotkanie przedstawicieli Polonii i amerykańskich Litwinów na lunchu, który miałem wydać 11 września 2001 r. na cześć prezydenta Litwy w naszej ambasadzie.

10 września nic nie wróżyło dramatu 11 września. W Kongresie odbyło się duże spotkanie zorganizowane przez senatorów Richarda J. Durbina i Gordona Smitha, wspierających aktywnie Litwinów. Wygłosiłem na nim przemówienie, w którym w imieniu RP – „prawdziwego przyjaciela Litwy” poparłem prawo Litwy do wyboru jej własnej drogi.

Wcześniej tego samego dnia prezydent Adamkus w swoim przemówieniu w Center for Strategic and International Studies odwołał się do przemówienia Busha wygłoszonego w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie Bush wypowiedział znamienną frazę o NATO na przestrzeni rozciągającej się od Bałtyku do Morza Czarnego*:

I have to confess that I was captivated by President’s Bush’s notion of NATO embracing all of the new democracies from the Baltic to the Black Sea. Some of you may know that the Lithuanian-Polish commonwealth once had the same idea. Indeed, if you come visit me at the Presidential Palace in Vilnius, you will find in the lobby a painting of the Lithuanian Grand Duke Vytautas standing on the shores of the Black Sea. Of course this was in the 15th century, but sometimes we joke that it was a precursor to the deployment of the Baltic Battalion and , later, the Lithuanian-Polish battalion Litpolbat to the Balkans. I am truly happy that the Lithuanian-Polish cooperation now reemerges in new, modern European forms”.

Te słowa prezydenta Adamkusa w Kongresie brzmiały jak potwierdzenie mojej opinii, jakiej polityki zagranicznej wobec sąsiadów Polska potrzebuje.

Rankiem 11 września miałem zaplanowane spotkanie z dwoma amerykańskimi dyplomatami, którzy zostali właśnie skierowani do obsługi amerykańskich stosunków gospodarczych z Polską. Gawędziliśmy przy kawie w moim gabinecie na parterze ambasady o ich miłych wrażeniach z podróży do Krakowa. Od czasu do czasu rzucałem okiem na ekran ulokowanego dyskretnie w gabinecie telewizora nastawionego na CNN. Nagle coś niesłychanie dramatycznego rozbiło poranną narrację stacji. Zorientowałem się po chwili,  że widok płonących wież World Trade Center nie jest grą komputerową ani symulacją CNN. Zacząłem nerwowo biegać do telefonu. Moi goście snuli dalej swoje opowieści, mimo że zwróciłem im uwagę na dramatyczne obrazy bijące z ekranu. Prawda o bezprecedensowym ataku terrorystycznym nie mogła się przebić przez tarczę obronną w umysłach moich gości. Nie mogli oni dopuścić do siebie myśli, że coś tak monstrualnego może wydarzyć się w sercu Manhattanu.

Pożegnałem ich szybko, telefony przestały działać, przez okna gabinetu widziałem spanikowanych ludzie biegnących wzdłuż Szóstej Ulicy. Do Ambasady zaczęły dochodzić sygnały o kolejnych atakach terrorystów na Pentagon, na Biały Dom, znajdujący się zaledwie kilka kilometrów od ambasady, na gmach Departamentu Stanu. Trudno było odróżnić informacje prawdziwe od fałszywych. Panika ogarnęła miasto. W telewizji widziałem obraz zdumiewający: dramat tysięcy ludzi uwięzionych w płonących rozłupanych wieżowcach i relację z wizyty prezydenta G. W. Busha w szkole na Florydzie. Prezydent miał pogodną pogadankę dla uczniów, kiedy ktoś z jego otoczenia podszedł do biurka i przekazał mu szeptem informację o atakach terrorystycznych. Mina prezydenta wyrażała niedowierzanie i najwyższe zdumienie. W podziemiach Białego Domu zebrał się sztab kryzysowy z wiceprezydentem R. Cheney’em.

Jedynej niedoskonałej analogii w historii Stanów Zjednoczonych dostarcza Pearl Harbor. Atak Japończyków spowodował natychmiastowe porzucenie neutralności przez Stany Zjednoczone i wypowiedzenie wojny Japonii i Niemcom. Ameryka zmieniła się z dnia na dzień. Jako historyk ery Franklina D, Roosevelta pamiętałem, że po wojnie padły oskarżenia prezydenta o celowe sprowokowanie japońskiego ataku, w celu przełamania wciąż panujących nastrojów izolacjonistycznych. Skutki Pearl Harbor były dalekosiężne dla Stanów Zjednoczonych i zaważyły na losach świata. Czy takie miały być także następstwa 11 września?

Ale w tym dramatycznym momencie trzeba było zadbać o bezpieczeństwo pracowników Ambasady, przekaz informacji do kraju i rewizję programu 11 września, którego punktem kulminacyjnym miał być przecież lunch z prezydentem Adamkusem. Szybko ustaliliśmy, że Prezydent Litwy przebywa w siedzibie ambasady litewskiej oddalonej od ambasady RP o jakieś 100 metrów. Secret Service nie zezwoliła na przejście prezydenta do naszej siedziby, do której też nie mogliby dotrzeć inni goście. Było zresztą jasne, że w tej sytuacji po zamachach nie byłby na miejscu wcześniej zaplanowany kordialny lunch polsko-litewski.**  Ambasador Usackas w imieniu prezydenta zaprosił nas do siebie, zabraliśmy ze sobą trochę potraw przygotowanych na lunch i spędziliśmy następne godziny w napięciu z prezydentem Adamkusem w ambasadzie litewskiej. Lotniska zostały zablokowane, ale litewska głowa państwa otrzymała specjalny samolot, którym Adamkus został w nocy ewakuowany do Europy.

Skala ataków wywołała szok i powszechną niepewność na temat tego, co jeszcze może się wydarzyć w następnych godzinach.

Trudno zaakceptować fakty, które nie pasują do obrazu naszego świata, co określa się dysonansem poznawczym. Kiedy w ciągu najbliższych miesięcy odwiedzałem Pentagon, nie mogłem uwierzyć, że potężny gmach – centrala potężnego systemu obronnego -  zieje otwarta raną na skrzydle budynku.

Kilka tygodni później na przyjęciu spotkałem dwóch amerykańskich dyplomatów, którzy odwiedzili mnie rankiem 11 września. Tym razem nie wspominali Krakowa, tylko nasze rzekomo wspólnie 11 września przeżywane dramatyczne chwile w moim gabinecie. Nie wyprowadziłem ich z błędu.

Po jednorazowym gwałtownym wstrząsie 11 września, Waszyngton został wystawiony na kolejną długotrwałą próbę nerwów. Rozsyłane przez wiele tygodni pocztą koperty z antraxem zabiły kilkunastu odbiorców i nie można było wykryć źródła zagrożenia. Waszyngton znalazł się na krawędzi załamania nerwowego, tak jak i my w Ambasadzie, gdzie nie było odpowiedniego sprzętu do sortowania niebezpiecznych przesyłek. Jeden z pracowników nie wytrzymał i poprosił o natychmiastowe odesłanie do kraju, co było ewenementem w historii placówki.

Na kolacji w czasie „wąglikowej zarazy” w mojej rezydencji z amerykańskimi gośćmi z „politycznego” Waszyngtonu rozmawialiśmy o potrzebie wyważenia bezpieczeństwa i wolności obywatelskich. Duże wrażenie na mnie zrobiła zdecydowana przewaga głosów w dyskusji za radykalnym ograniczeniem wolności w imię bezpieczeństwa.

W istocie nie łatwo jest, w chwili zagrożenia, o taką równowagę. Istnieje niebezpieczeństwo przegięcia w stronę wprowadzenia nadmiernych ograniczeń wolności i swobód obywatelskich. Tak było w historii wielu państw, taka nad-reakcja obciąża hipotekę prezydentów W. Wilsona (antyniemiecka i antylewicowa histeria po wypowiedzeniu wojny Niemcom w okresie I wojny światowej) i FDR (niekonstytucyjne internowanie tysięcy Amerykanów pochodzenia japońskiego po Pearl Harbor).

Takie zagrożenie dostrzegał uczulony na przesadną reakcję na terroryzm Zbigniew Brzeziński. Zapytał mnie kiedyś, czy widziałem zainstalowane na amerykańskich autostradach wezwania do kierowców: „Report suspicious activities”. Takie wezwania do dzisiaj można zobaczyć w rozmaitych miejscach publicznych. Brzeziński powiedział mi jesienią 2011 roku, że takie napisy kojarzą mu się z  metodami stalinowskimi.

Było oczywiste,  że wypadki z 11 września wpłyną zasadniczo na Stany Zjednoczone i ich politykę zagraniczną. Pytanie, które nie miało jeszcze odpowiedzi, brzmiało, jak wpłyną na stosunki Ameryki z Europą.  W wykładzie pt. ”Poland and the Future of Transatlantic Relations”, który wygłosiłem w Waszyngtonie 31 marca 2002 roku próbowałem zinterpretować skutki ataków terrorystycznych na system międzynarodowy:

   „It is fairly obvious that something happened on Septmber 11th. It is too early to say what are the implications of September 11 but, in the light of 6 months that has passed since then, it is clear that the Americans consider those tragic attacks as the beginning of a new era, while the Europeans as monstrous act of terror but not as an event that has changed the world. This difference of perceptions translates into post-September 11 politics: for the Bush administration September 11 and “the war against terrorism” have become a new organizing principle while Europe in general remained critically disposed toward “reductionist” and “simplistic” Bush doctrine. …

I think it would be a grave mistake for the US to shape its international role solely in response to terrorism. There are fundamental agendas that go beyond and above September 11 responses…”

W konkluzji stwierdziłem:

“The more US power dominates, the more US should partner with the Europeans. The question for the US to ask: how best engage allies? Europe, on the other hand, must reduce the level of cheap and easy criticism of US activities while raising the level of appreciation for the ultimate pragmatism of US leadership. What is needed is a clever management of inequality.”

Dzisiaj nie zgadzam się z własnym wnioskiem sprzed lat. inaczej podszedłbym do kwestii ułożenia stosunków między Stanami Zjednoczonymi i Europą. Potrzebne jest rzeczywiste partnerstwo: mądre wyrównywanie nierówności, a nie zarządzanie istniejącymi nierównościami.

To, co jeszcze bardziej mnie teraz uderza, to zakres zmian w amerykańskiej doktrynie bezpieczeństwa w ciągu zaledwie 15 lat. W doktrynie Busha z 2002 cały nacisk położony został na nowe zagrożenia; wojnę z terroryzmem i likwidację jego źródeł. W strategii Trumpa świat, który zatrząsł się w posadach 11 września, wraca w stare koleiny rywalizacji wielkich mocarstw. Dzisiaj powtórzyłbym słowa, których wtedy użyłem: „Maintain cool perspective…”

*Pierwszą podróż nowego prezydenta George’a W. Busha do Warszawy przygotowywał ambasador Daniel Fried, mój dobry kolega – do niedawna ambasador amerykański z Warszawy, a w okresie prezydentury Busha, dyrektor w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa ds. Europy. Często rozmawialiśmy o poszczególnych elementach wizyty łącznie z planowanym przemówieniem prezydenta, które zostało wygłoszone w niezwykłej scenerii pięknej sali czytelni głównej nowej Biblioteki UW na Dobrej. Pewnego razu Dan pokazał mi ten fragment szykowanego przemówienia, (na który powoływał się wyżej prezydent Adamkus), dotyczące dalszego, piątego, rozszerzenia NATO (w tym czasie o członkostwo  w Sojuszu starało się siedem państw – przyjętych ostatecznie w 2004 roku). Zasugerowałem przeredagowanie kluczowego passusu przemówienia we fragmencie dotyczącym zasięgu terytorialnego kolejnego rozszerzenia NATO, co znalazło zrozumienie u Frieda i zostało uwzględnione w tekście przemówienia. Słowa Busha, które padły w Warszawie w czerwcu 2011 roku, były ważnym sygnałem dla administracji w Waszyngtonie i dla państw starających się o członkostwo. To był pewnie mój dyplomatyczny coup w Waszyngtonie, który nie został odnotowany w annałach dyplomacji.

**Wśród zaproszonych na lunch gości był Jan Nowak-Jeziorański, Daniel Fried z NSC, profesor Stanisław Blejwas, Walter Zachariasiewicz, Maciej Wierzyński i przywódcy społeczności litewskiej. Wznosząc toast miałem zamiar powiedzieć m. in: „Yesterday, in the US Congress, I pledged suport, on behalf of my Government, Poland strong support for Lithuanian membership in the most reliable alliance on earth”. Zachowałem na pamiątkę polsko-litewskie menu tego skasowanego przez historię lunchu; z chłodnikiem litewskim i zrazami zawijanymi Czarnolas w sosie grzybowym po staropolsku.

  1. The Washington Times”, 23 XI 2001, w rubryce “Embassy Row”, prowadzonej przez Jamesa Morrisona, cytował moję wypowiedzi po wypadkach 11 września („A test for Friends”):

„The terrorist attacks on the United States, ‘shook the foundations of the world’, the Polish ambassador said, as he expressed the shock Poles felt on September 11. …

This tragedy touched every one of us deeply. It is as if we all have lost somebody close. …

We can help by being united, by showing solidarity with the great American nation, by being at the side of our friends in the time of trial. Isn’t this really how true friends are tested?” Mr. Grudzinski wrote”.

“We have come to experience evil in its most cruel form – with no face, no name but with a mission to take away from mankind our most prescious of all achievements – peaceful and brotherly coexistence, happiness and freedom and deep belief that the horrors of the past can never be repeated”.

Dzisiaj wiem, że terroryści mieli twarze, kraje pochodzenia i nie byli bezimienni. Nie zmieniłem swojego zdania na temat tragedii dwóch tysięcy niewinnych ludzi i ich bliskich i solidarności z nimi ale obecnie nie używałbym apokaliptycznego języka, który później był nadużywany.