„Historia przekuwana w literaturę”
Teodor Parnicki do mojego ojca, 9 maja 1958
Wielce Szanowny i Drogi Panie,
Dziękuję Panu serdecznie za bardzo obszerny – i tak wiele mi dający! – list Pana z 30 kwietnia. Jestem wręcz zafascynowany klarownością i logiką Pańskiego „minimalizmu” w zastosowaniu do „Sprawy Św. Stanisława”. Ja sam przez długie lata skłonny byłem (teraz już nie jestem) rozumieć „Sprawę Św. Stanisława” w kategoriach epizodu walki obozu reformistycznego w Kościele z konserwatywnym (anty-gregoriańskim), - w tym sensie, że Stanisław związany był z niemieckim episkopatem anty-gregoriańskim, Szczodry natomiast zaprowadzał w Polsce przemocą „linię” Grzegorza VII… Finał więc byłby ironiczny, wręcz tragi-komiczny: oto król, stronnik papieża, głoszącego wyższość władzy duchownej nad świecką, - skazując na śmierć biskupa, - automatycznie sprzeniewierza się doktrynie, w imię której wszczął konflikt z biskupem… Nasuwa mi się w tej chwili na pamięć i pod pióro zakończenie pewnej bajki Kryłowa: „A łarczik prosto otkrywałsja” (w oryginale cyrylica- PG). Oczywiście, z tym większym zaciekawieniem i niecierpliwością będę oczekiwał ukazania się Pańskiej rozprawy na ten temat z całym aparatem dyskusyjnym, któryby podbudował Pan swą tezę… Rzecz inna, że odrzucenie przez Pana hipotezy o wykonaniu „trunkacji” w atmosferze „pełnej praworządności” miałoby w sobie coś z drogi powrotnej ku Kadłubkowi, ba, ku podaniom o mordzie w kościele, - dokonanym czy to przez króla własnoręcznie, czy przez „Boleszczyców”… nie sądzi Pan?.. Bo przecież pod określenie „wymierzenie kary poddanemu w sposób nieformalny , z pominięciem rozprawy sądowej” można podciągnąć i taką też sytuację – przyzna Pan?, - a jeśli można – to znów by się odradzał problem: czyżby podania o mordzie w kościele nie miały być – mimo wszystko tym, za co ostatnio na ogół je się uważało: echem autentycznego przekazu o okolicznościach późniejszego o blisko sto lat zamordowania w kościele Tomasza Becket’a?
Co do Predsławy czy Przecławy, (z ogromną przyjemnością stwierdzam zgodność między Panem a sobą, jeśli chodzi o rozumienie atmosfery uczuciowej (u matki), w jakiej zrodziłby się i rósł mój „bastard”… Rzecz jasna, że musiałaby to być conajmniej nienawiść… w tym sensie conajmniej, że chwilami skłonny jestem wyobrażać sobie, że cała ta żądza starzejącego się Bolesława musiała w „ofierze” tej żądzy budzić przede wszystkim uczucie bezgranicznej śmieszności… ostatecznie siostrzenica Bazyleusów musiała posiadać wyostrzone a subtelne poczucie humoru) – interesuje mnie, jak dalece sięga wiarogodność Galla, - mianowicie: co warta jest wcale pikantna, chciałoby się powiedzieć: wręcz tragikomiczna – interpretacja „genezy Szczerbca”?.. „Tak, jak teraz wyszczerbiam ten miecz o Złotą bramę, tak tej nocy wyszczerbię … etc…etc…” W jednym z odsyłaczy w swym „Bolesławie Szczodrym”- z powołaniem się na Krotoskiego – wyraża Pan opinię, że Gallus Chrobremu przypisywał pewne postępki Szczodrego, czy też raczej przenosił w czasy Chrobrego sytuacje, właściwe czasom Szczodrego…
Otóż ten problem szczególnie mnie interesuje, - czy nie omówił go Pan, nie przeanalizował bardziej szczegółowo niż w swym „Bol. Szczodr.” – w części II lub III „Rozbioru pierwszej księgi Galla”? – Problem ten bowiem rzuca wyjątkowo silne światło na psychikę Bolesława I – charakteryzuje go, jako osobowość ludzką, co dla powieściopisarza jest szczególnie istotne… Już mi nawet nie chodzi o walory moralne, raczej o intelektualne… Pamięta Pan „mojego” Bolesława z zakończenia „Sr. Orłów” – z ostatniej rozmowy z Rychezą, podsłuchanej przez Arona?.. Trudno mi takiego „mojego” Bolesława wyobrazić sobie, jako mówiącego „Tak, jak teraz wyszczerbiony ten miecz, … etc…”Cui bono?” takie demonstracyjne zapowiadanie „pohańbienia” dziewicy, księżniczki, wnuczki i siostrzenicy Bazyleusów?.. Chyba że miałoby to na celu steroryzowanie Kijowian – przekazanie im, że jest się tak potężnym, iż można sobie pozwolić na wszystko, nawet na pohańbienie cesarskiej krwi bizantyńskiej… Ale w takim razie był to zdecydowany błąd, - właśnie intelektualny: steroryzowanie nie udało się; o ile się nie mylę, niebawem wybuchł bunt Kijowian , - i Bolesław musiał uchodzić…
Do Pańskiej negatywnej oceny hipotez co do konfliktu obrządków wrócę kiedy indziej, - zresztą cóżbym miał od siebie w tej sprawie do powiedzenia?!.. Jestem laikiem, przytym takim jednak laikiem, który – jako powieściopisarz – zawsze gotów jest (choć często i z wielkim żalem) rezygnować z wprowadzania do swych książek wątków i koncepcji, dla których nie znajduje „pokrycia” w nauce historycznej… Tu Pan ma w paru słowach (obszerniej też wrócę i do tego również – innym razem) odpowiedź na pytanie Pana, jak rozumiem sprawę granic „swobody” powieściopisarza historycznego… Dodam, że „swobodę” tę rozumiem głównie właśnie jako prawo do „wypełniania luk”… Oczywiście, żeby lukę wypełnić, - trzeba ponad wszelką wątpliwość (o ile to tylko możliwe)upewnić się, że tu a tu naprawdę jest luka… Otóż w tym procesie upewniania się jestem – wydaje mi się – bardzo ostrożny, ba chyba i bardzo sumienny – może nawet za bardzo, wedle zdania niektórych krytyków i wielu czytelników… Skończyłem oto 50 lat, a tak mało mam za sobą książek… Dlaczego? Bo mi moc czasu i energii myślowej pochłania praca przygotowawcza, - właśnie owo (poprzez szukanie skrupulatne) zdobywanie sobie prawa do wypełniania luk… Ale gdy w wyniku skrupulatnej pracy przygotowawczej dochodzę do przekonania, że oto jest „luka” ponad wszelką wątpliwość, - wówczas nie krępuję swojej wyobraźni… Pozwalam jej – wyobraźni – jak np. w „Końcu Zgody Narodów” – na zetknięcie z sobą pół- Żyda – pół-Greka i fałszywej cesarzówny chińskiej, - ba, na próbę napędzania parą okrętu greckiego na Oksosie (w okresie osiągnięć Herona i Sosybiosa było to chyba możliwe, jako dalszy kok naprzód?). Pozwolę jej też może (nie jestem jeszcze pewien), by „bastard” z pohańbienia Predsławy przez Bolesławy dotarł – śladami Leifa Eriksona i Torfina Karlsefni – do „Winlandii”, - ba, może stamtąd i do Meksyku, by zostać ubóstwionym – jako jedno z kolejnych wcieleń Ketcalkoatla – przez Tolteków… Ale – z drugiej strony – pozwalając swej wyobraźni aż na tyle, strzegłbym się np. (choćby mi to było powieściowo wygodne) zrobić „bastarda” świadkiem złożenia przez Humberta aktu ekskomunikowania Cerulariusza przed ołtarzem u Św. Zofii, - bo „bastard”, - skoro ma na północ z Konstantynopola towarzyszyć Haraldowi Hardrada – nie mógłby znaleźć się w Norwegii przed rokiem 1047, - a w takim razie nie mógłby wrócić ze swych dalekich podróży zachodnich już w 1054… Może wrócić dopiero w 1066, by towarzyszyć znów Hardradzie na pole klęski przy Stamford Bridge…
Narazie kończę – serdecznie Pana pozdrawiam – Teodor Parnicki
7 sierpnia 1958
Wielce Szanowny i Drogi Panie,
Pisałem do Pana poraz drugi – zaraz po otrzymaniu Pańskiego drugiego (bardzo obszernego) listu, - na ten drugi jednak swój list do Pana nie dostałem odpowiedzi. W międzyczasie przestudiowałem bardzo dokładnie te Pańskie prace jakie posiadam, i uderzyło mnie coś, co bym pozwolił sobie nazwać pewną sprzecznością… Może to pozorna tylko sprzeczność, ale mnie taką być się nie wydaje, - czyżbym więc źle Pańskie tezy zrozumiał? Mam na myśli taką sprawę: we wstępnych rozdziałach „Szczodrego”, w szczególności na stronie 29 (punkt c paragrafu 3.) zdaje się Pan przyjmować za fakt oczywisty „powrót ludu do kultu pogańskiego”, - gdy odwrotnie rozprawa Pan p.t. ”Uwagi o genezie rewolucji w Polsce za Kazimierza Odnowiciela” zrobiła na mnie wrażenie silnej a przekonywującej polemiki z koncepcjami, dopatrującymi się w reakcji pogańskiej głównego (czy jednego z głównych) elementu wzgl. motywu tejże rewolucji… Przestudiowałem też wskazane mi przez Pana prace emigracyjne poświęcone zagadnieniu obrządku czy wręcz Kościoła Słowiańskiego w Polsce (Lanckorońska, Koczy, Paszkiewicz), - i muszę zgodzić się z Panem: tezy ich są niezmiernie interesujące ale ogromnie mało przekonywujące…
Czy ukazały się już w druku części II i III Pańskiej „Analizy Pierwszej Księgi Galla?” Jeśli tak, - bardzo byłbym Panu wdzięczny, gdybym mógł je od Pana dostać… Równie wdzięczny byłbym za spełnienie mojej prośby, uprzednio wyrażonej: o jakąś pracę, dającą możliwie jasny i dokładny obraz Krakowa, przede wszystkim zaś katedry i związanych z nią „terenów kościelnych” w połowie XI w… Oto moja nowa powieść ma się zaczynać od spotkania – w Krakowie właśnie – Arona, wówczas już sędziwego arcybiskupa (koniec r. 1058 lub początek 1059) z „tajemniczym” penitentem (bastard Chrobrego i Predsławy, o którym już Panu pisałem), - otóż zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, więc i odtworzyć „dekoracji” (tła) tego spotkania.
Wreszcie taki szczegół za którego ustalenie (o ile w ogóle jest możliwe) też byłbym Panu bardzo wdzięczny: wiemy – bodajże na podstawie którego Rocznika Kapituły Krakowskiej – że Aron, arcybiskup, umarł w r. 1059, czy czasem ten Rocznik nie podaje dokładniejszej daty (dzeń lub choćby miesiąc) jego śmierci?
Wyrazy głębokiego szacunku i serdeczne pozdrowienia,- Teodor Parnicki
P.S. – Siostrę Kazimierza Odnowiciela, żonę Beli Węgierskiego, określa Pan w swym „Szczodrym”, jako „nieznaną z imienia”, ale Wojciechowski w „Szkicach” nazywa ją Rychezą… Czy sądzi Pan, ze Wojciechowski nie miał podstaw do ustalenia jej imienia?
10 września 1958
Wielce Szanowny i Drogi Panie,
Dziękuję Panu gorąco za bardzo miły i znów obszerny list z 29 sierpnia. Cieszę się, że znajduje Pan sporo podobieństw w swoim i moim podejściu do problemu „wypełnienia luk”; obawiałem się, że raczej moje podejście wyda się Panu, jako historykowi, niedopuszczalne…
Uwagę o mojej skłonności do „przeintelektualizowania” postaci z epok minionych uważam za słuszną, nawet za bardzo słuszną… Bo też to dziwna rzecz, wręcz może tragikomiczna… Gdy przystępuję do jakiejś epoki „na świeżo”, - nęci mnie zawsze na początku perspektywa beletrystycznego odtworzenia tego, co w danej epoce – gdy się na nią patrzy z „punktu obserwacyjnego” naszych czasów – jest egotyczne, w sensie odmienności (czy większej „barbarzyńskości”) umysłowo-psychicznej…” Fascynowałoby mnie móc wniknąć (a wniknąwszy odtworzyć) w świat przeżyć religijnych, aspiracji politycznych, kombinacji dyplomatycznych, rozgrywających się na płaszczyźnie psychiczno-mentalnej takiej, jaką Pan z dużą słusznością skłonny jest raczej – jak Pan pisze – barbaryzować czy prymitywizować… Ale to, co fascynuje, nigdy mi nie wychodzi: gdy zaczyna się proces pisania, - najważniejszą troską staje się znaleźć historyczną obronę przed zarzutem anachronizmu – zarzutem, który może być stawiany przeintelektualizowaniu moich bohaterów…
Stąd (poza postaciami, a raczej próbami postaci drugo – czy nawet trzecio-planowych) prawie nigdy (tego jestem pewien) nie udaje mi się stworzyć t. zw. „typowych” bohaterów, akcja moja omalże bez reszty obraca się wśród ludzi tak lub owak (”in plus” lub „in minus”) wyjątkowych, wręcz – rzekłoby się – a-normalnych…
Zapewne to jest duży mankament u powieściopisarza historycznego, - często wydaje mi się, że przy ogromnych, od dzieciństwa ujawnianych (ba, może nawet dziedzicznych) zamiłowaniach w zakresie historii, przy wcale dużej też wiedzy (dużej, jak na laika-amatora) w tymże zakresie, brakuje mi … zmysłu historycznego… zmysłu zdolności wczucia się i w ducha i w styl tej czy owej epoki… Stąd skłonny jestem (w tym sensie, na tej płaszczyźnie) stawiać Gołubiewa (może nawet i Bunscha) wyżej od siebie… Pamięta Pan układy pokojowe polsko-niemieckie przy końcu II tomu „Złych dni”?.. Tak to zapewne i musiało się dziać, -nie sądzi Pan?!..
Pyta mnie Pan o to jak znalazłem się w Meksyku. Otóż w czasie wojny byłem najpierw w więzieniach sowieckich, a po zawarciu w lipcu w lipcu 1941 układu między rządami Z.S.S.R. a polskim w Londynie odzyskałem wolność i pracowałem w Ambasadzie Polskiej w Kujbyszewie (skąd raz jeździłem z Ambasadorem do Moskwy, znanej mi, zresztą, dobrze z lat dziecinnych), jako zastępca Attache’ Prasowego, a potem sam, jako Attache’ do spraw kultury i kontaktów kulturalnych (przed wojną miałem w Polsce opinję dość dobrego znawcy języka, historii i literatury rosyjskiej; gdyby wojna nie wybuchła, - możebym w roku 1940 dostał docenturę rusycystyki (Podkreśliłem słowo „Mógłbym”, - bo mogłyby tez być duże przeszkody: bo choć Wydział Humanistyczny Uniw. we Lwowie zaszczycał mnie powierzeniem mi raz na rok cyklu wykładów z literatury rosyjskiej, - nie mam za sobą formalnie ukończonych wyższych studiów… Kilka lat chodziłem na humanistykę, ale nie zdobyłem ani doktoratu ani nawet tytułu magistra…) we Lwowie; bawiąc w lecie 1939 r. w Rzymie, jako stypendysta Polskiej Akademii Literatury, - planowałem pracę habilitacyjną na temat „Dostojewskij a katolicyzm…”. Otóż, gdy zostały zerwane stosunki dyplomatyczne (wiosną 1943) między rządami ZSRR a polskim w Londynie, - opuściłem Rosję wraz z Ambasadorem – pół roku przebywałem na Bliskim Wschodzie, gdzie (w Jerozolimie) napisałem „Srebrne Orły”, korzystając z pomocy obfitych „poloników” działu historycznego Bibliotek Uniwersytetu Hebrajskiego… Na początku 1944 ministrowie Informacji i Spraw Zagranicznych rządu polskiego w Londynie ściągnęli mnie do Anglii, a stamtąd wysłali znowu – jako Attache’ do spraw kultury i kontaktów kulturalnych – do Meksyku… Dlaczego właśnie do Meksyku? Otóż dlatego, że obaj wspomniani ministrowie (pp. Stanisław Kot i Tadeusz Romer) cenili mnie już wtedy, jako pisarza, - i chcieli mi ułatwić realizację młodzieńczego jeszcze projektu pisarskiego: powieści z czasów zdobycia Meksyku przez Cortes’a… W lipcu 1945 zaskoczyło mnie cofnięcie uznania rządowi polskiemu w Londynie przez rząd meksykański – straciłem status dyplomatyczny, ale dostałem prawo stałego pobytu w tym kraju, jako osoba prywatna… Z prawa tego skorzystałem (jako luzak ? – nieczytelne - PG).
Powieści z czasów Cortes’a dotąd nie napisałem, i chyba nigdy już nie napiszę, - natomiast zamierzam kontynuacją „Srebrnych Orłów” ogarnąć też XI-to-wieczny Meksyk Tolteków… Zamiar to dość ryzykowny, - ryzykowności tej dam wyraz w tytule tej nowej powieści: „Nowa Baśń” (w nawiązaniu, a zarazem w przeciwstawieniu do „Starej Baśni” Kraszewskiego)…
Skoro już piszę Panu o sobie, pozwolę sobie dorzucić prośbę osobistej też natury: myślę, że Uniwersytet w Toruniu skupia młodzież z całego Pomorza, więc i z Zachodniego (t.j. z ziem Odzyskanych)… Otóż czy nie ma Pan wśród swoich słuchaczy – studentów z Wałcza, względnie czy nie zna Pan kogoś stamtąd? Stamtąd bowiem (tylko, że dawniej to się nazywało Deutschekrone) pochodzi rodzina mego ojca, - a że historia tej rodziny zawiera pewna „tajemnicę”, chciałbym ją na miejscu „wytropić”… Otóż interesowałoby mnie, czy jakiś student z Wałcza nie zechciałby dla mnie poszukać aktów urodzenia (wzgl. także chrztu, ślubów etc.) mego dziada Augusta Parnickiego (z tym, że nazwisko mogło być też pisane: Parnitzki) z lat 1840-1845, - i jego matki, Karoliny Parnickiej… Bo właśnie to jest owa „zagadka” rodzinna i mój dziad miał dostać nazwisko po matce, nie po ojcu… Oczywiście, poszukiwanie takich dokumentów pociągnęłoby zapewne koszta; zwróciłbym je osobie, któryby poszukiwania tego podjęła się, - Instytut Wydawn. „PAX” w Warszawie z mojego u nich konta.
Na razie kończę, - wyrazy głębokiego szacunku i serdeczny uścisk dłoni łączę – Teodor Parnicki
P.S. – Nie wyłączam wcale możliwości, że na przyszłą wiosnę odwiedziłbym Polskę, - byłyby przecież do pokonania różne trudności, natury zarówno formalno-prawno-paszportowej, jak finansowej…
Z niecierpliwością wypatruję i II-giej i III-ej części Pańskiej „Analizy Kroniki Galla”… Dziękuję też Panu gorąco za przyobiecaną książkę Borawskiej… Sprawą Wojciechowskiego (o Katedrze Wawelskiej) czy Bujaka proszę sobie już „głowy nie łamać”, - obejdę się bez tego…
P.S. –II – Mimo sceptycyzmu i Pańskiego (a i mojego też) i Spławińskiego, i innych historyków – Lanckorońska „brnie dalej”: miała wygłosić w końcu roku 1957 w Rzymie wykład, w którym oświadczyła, że dalsze badania pozwalają jej określić swe poglądy na problem obrządku słowiańskiego w Polsce mianem oczywistości już nie tylko – hipotezy. Poza tym sygnalizowała mi listownie wydanie niedługo swojej własnej interpretacji konfliktu między Bolesławem II a biskupem Stanisławem.
---
Teodor Parnicki pisał do ojca o swojej pracy pisarza historycznego jako o „wypełnianiu luk”. Ojciec , jako zawodowy historyk, jak z zadowoleniem odnotował Parnicki, podobnie widział swoja rolę. Jako substytut niezachowanego listu ojca podaję poniżej fragment notatki ojca na temat podobieństw i różnic w podejściu historyka i pisarza historycznego. Ojciec od dawna interesował się stosunkiem naukowej literatury historycznej do powieści historycznej. Był wielkim miłośnikiem „Trylogii” Sienkiewicza jako „epopei historycznej , zawartej w skończenie doskonałych kształtach artystycznych i jako taka oprze się wszelkim próbom podważenia wartości jej historycznej podstawy”.
Ojciec sformułował swoje myśli na temat „wypełniania luk” przygotowując swój własny wieczór autorski na temat „Bolesława Szczodrego”, co poprzedzało o kilka lat wymianę opinii z Teodorem Parnickim na ten temat . ( „Szczodry” został wydany w 1953 roku, zatem sądzę, że mógłby to być rok 1953 lub 1954). Według ojca połowa powodzenia powieściopisarza historycznego zależy od korzystania przez niego z „nieograniczonego prawie zakresu „wolności”.
„Pod tą wolnością czy swobodą rozumiem niezaprzeczalne prawo pisarza historycznego do fikcji. Może on w każdej chwili wyjść poza źródła historyczne i swobodnie w swojej wyobraźni stwarzać nowe wątki, powoływać do życia nieznane historii postaci, i kazać im działać w takim zakresie i w takich sytuacjach, jakie mu są potrzebne dla nakreślenia możliwie sugestywnego obrazu. Może także zmusić postaci historycznie znane do odgrywania roli, w jakiej nigdy w rzeczywistości nie występowały, wzgl. jeśli nawet występowały – to historia nico tym nie wie. Jednym słowem autor pow. hist. wypełnia luki, jakie istnieją między poszczególnymi faktami historycznymi, faktami rzeczywistymi. Wypełnia zgodnie z tym, co mu nakazuje jego inwencja, jego wyobraźnia i fantazja. Dla udramatyzowania swojej opowieści może on stwarzać takie sytuacje i łączyć ludzi w takie wzajemne związki i stosunki, które nigdy nie istniały i pozostanie wobec czytelnika w zupełnym porządku, jeśli oczywiście ten czytelnik przyjmie sugerowany sobie obraz przeszłości i podąży śladem myśli autora książki”…
Fachowy historyk w porównaniu z powieściopisarzem znajduje się w konfrontacji z czytelnikiem, według ojca, w o wiele gorszej sytuacji od powieściopisarza historycznego:
„Trzeba jednak powiedzieć, że niektóre cechy są wspólne obu. Mam tu przede wszystkim na myśli konieczność wypełniania luk istniejących w materiale źródłowym. I jeden i drugi luki te zapełniają – tylko każdy czyni to inaczej. Pierwszy -jak już powiedziałem – robi to w sposób dowolny, a zatem niedający się skontrolować, drugi natomiast stara się w oparciu o metodę naukową, łączyć poszczególne fakty, o których mówią źródła, w związki przyczynowe, genetyczne (A-B-C), stara się w specjalnym toku logicznego, myślowego dowodu wykazać, że fakt A stał się przyczyną faktu B, a ten znów wywołał fakt C itd. Historyk musi poza tym obok cytowania tekstów źródłowych podać szczegółowo cały tok swego rozumowania i w ten sposób jego pełny proces myślowy – jest dla każdego możliwy do skontrolowania”. …
„Cechą , która wybitnie różni pracę historyka od pracy beletrysty historycznego – jest to, że historyk nie przejmuje ze źródeł historycznych wszystkich faktów, jakie są w nich zawarte w sposób opisowy i beletrystyczny, lecz musi treść źródła poddać skomplikowanym zabiegom krytycznym, które pozwolą mu wydać ostateczna ocenę – czy fakt A – podany przez źródło jest prawdziwy, czy nie, w zasadzie bowiem powinien opierać się tylko na faktach pewnych, których prawdziwość daje się sprawdzić i skontrolować. Beletrysta pracy krytycznej nie dokonuje i może traktować na równi fakty rzeczywiste i fikcyjne.
U podstaw pracy obu leży jednakże konieczność głębokiego wewnętrznego przeżycia myślowego i konieczność wypracowania w sobie jakiejś wewnętrznej pasji, która wiąże ich myślowo z tematem, absorbuje psychicznie i każe wyładować się w przelaniu swoich myśli na papier. Tylko o ile u beletrysty ładunek myślowy będzie rezultatem jego imaginacji, jego wyobraźni, o tyle u historyka będzie wynikiem odkrycia nowej prawdy w oparciu o dający się empirycznie sprawdzić proces poznawczo-krytyczny. W każdym jednak wypadku ta pasja wewnętrzna, z którą wiąże się ogromna suma doznań przyjemnych, przeżyć natury hedonistycznej, jest konieczna. Jeśli jej brak, jeśli jej nie ma, wówczas świat ogląda nieudane płody zarówno beletrystyczne, jak i naukowe – mimo, że ich autorzy włożyli w nie nieraz dużo uczciwego wysiłku”…
Tak więc, wiosną i latem 1958 roku Teodor Parnicki przygotowywał się starannie do napisania kontynuacji „Srebrnych Orłów”. Parnicki zgłębiał historię wcale nie jako laik lecz jak znawca, który swobodnie poruszał się w materiale źródłowym. Krytyczna wymiana myśli Parnickiego z ojcem nie tylko przypomina dyskusję dwóch profesjonalnych historyków, ona taką jest.
Zamiar napisania „Nowej Baśni”, zasygnalizowany w liście do ojca, Parnicki przedstawił obszernie Jerzemu Giedroyciowi w liście z 19 sierpnia 1958 r. Parnicki określił swoje zamierzenie, tak samo jak w liście do ojca, jako najbardziej ambitne i ryzykowne („ryzykowność” wyrażona w tytule „Nowa Baśń”) ze swoich przedsięwzięć: „Bo też wątku jej, choć w szczegółach opartego ściśle na historii, żaden chyba czytelnik nie przyjmie bez „buntu”, o ile nie założy, że właśnie ma przed sobą „baśń” ujętą w formy powieści historyczno-psychologicznej”…
Jerzy Giedroyć Teodor Parnicki, Listy 1946-1968, część druga, opracował A. Dobrowolski, Biblioteka „Więzi”, 2014, s. 144. O ogromie pracy przygotowawczej do „Nowej Baśni” pisze Parnicki w kolejnym liście do J. Giedroycia z 12 września 1958 r. Tamże, s. 147.
Parnicki swoje zamierzenie kontynuowania „Srebrnych Orłów” zrealizował w postaci jeszcze ambitniejszej i bardziej ryzykownej. „Nowa Baśń” rozrosła się do rozmiarów sześciotomowej epopei obejmującej tysiąc lat. Jej część I – nawiązująca do „Srebrnych Orłów” - to „Robotnicy wezwani o jedenastej”, t. I-VI, PIW 1962-1970. „Robotnicy” byli ostatnim dziełem Parnickiego, które miało cechy „odnowionej” klasycznej powieści historycznej. O swoim warsztacie powieściopisarza historycznego (w procesie przekształcania się w pisarza historyczno-filozoficzno-fantastycznego) i sposobie interpretacji materiału źródłowego do I części „Nowej Baśni” ( wykład XXIII traktuje o wariantach ujęcia życia i śmierci biskupa Stanisława Szczepanowskiego) mówił Parnicki w arcyciekawym cyklu wykładów na Uniwersytecie Warszawskim (1972/3). „Historia w literaturę przekuwana”, Czytelnik, Warszawa 1980.
16 grudnia 1958.
Wielce Szanowny i Drogi Panie,
Dziękuję za miły list – za dwie części (II i III) Pańskiej analiz Galla i za książkę Borawskiej, - oraz – szczególnie – za łaskawą gotowość dopomożenia (poprzez któregoś z Pańskich słuchaczy) w „tropieniu” moich przodków w Wałczu. Chciałbym (jeśli Pan się zgodzi) przyznać temu Pańskiemu słuchaczowi osobne wynagrodzenie z pieniędzy, jakie mam w Warszawie w PAX’ie tytułem honorariów autorskich. – Dziękuję też za miłe zaproszenie do siebie do Torunia, gdybym przyjechał do Polski.
---
List Parnickiego z 16 grudnia kończący się życzeniami świątecznymi i noworocznymi zamyka korespondencję Parnickiego z ojcem w roku 1958.