„Moi doradcy” (2005) – Z. Brzeziński, H. Kissinger, R. Holbrooke…

Po zakończeniu w końcu maja 2005 roku pracy w Waszyngtonie zamierzałem zafundować sobie „sabbatical” w dyplomatycznej karierze; zamiast wrócić do Polski, gdzie szykowała się duża zmiana, podjąłem pracę wykładowcy w Centrum Marshalla w Garmisch-Partenkirchen i napisałem książkę o polskiej polityce zagranicznej.*  W swoich notatkach z tamtego czasu zanotowałem:

„Wiosną 2005 coś się zmieniało, coś się kończyło, coś się kurczyło w polskiej polityce zagranicznej. Dobiegał końca czteroletni cykl w polityce wewnętrznej. Co istotniejsze Polska była ofiarą własnego sukcesu w polityce zagranicznej. Od roku 1989 Polska aktywnie, uporczywie i skutecznie prowadziła starania o normalizację swojego statusu w Europie, co oznaczało członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Cel był klarowny, siły skupione, droga usiana trudnościami, ale trudnościami do pokonania. Bilans 15 lat w polityce zagranicznej wydaje się imponujący, polskie cele osiągnięte.

Koniec tego dłuższego cyklu jest początkiem następnego. Zamiast poczucia sukcesu pojawiła się niepewność, co robić dalej, czy sukces jest autentyczny i czy umiemy go zagospodarować. Jak we wszystkim, co jest spełnieniem, także w polityce zagranicznej po osiągnięciu celu przychodzi naturalne rozczarowanie. Materia współczesnych stosunków międzynarodowych okazuje się bardziej skomplikowana, niż się na początku wydawało, osiągnięte sukcesy mniej przełomowe i trwałe, a nowe instrumenty multilateralne w naszych rękach, które miały być panaceum na nasze problemy nie dość, że problemów nie rozwiązują, to same okazują się problematyczne. Bolesne jest także poczucie utraty celu.

Potrzebne jest podjęcie pracy intelektualnej nad tym, gdzie znaleźliśmy się po 15 latach odzyskanej niepodległości i nad nowa mapą drogową. Potrzebna jest refleksja nad tym, dlaczego w trakcie osiągania strategicznych celów nie stworzyliśmy bardziej precyzyjnych narzędzi do uprawiania polityki zagranicznej, od ludzi po infrastrukturę instytucji i myśli. Dlaczego wracamy do muzeum i archiwum, gdzie składujemy przeważnie świadectwa naszych nieustannych porażek, zamiast budować i myśleć o przyszłości?”.

Do tych punktów do przemyślenia dzisiaj dodałbym jeszcze jeden ważny temat, do zmierzenia z którym nie byłem jeszcze w pełni gotowy w 2005 roku. Wątek, który ściśle dotyczył mojego waszyngtońskiego okresu i relacji polsko-amerykańskich po 11 września 2001 roku. To był bezprecedensowy czas w stosunkach polsko-amerykańskich. Nigdy przedtem nie było wokół nich takiego klimatu i nigdy przedtem nie osiągnęliśmy takiego poziomu współpracy. Krzątałem się przy tym jako ambasador RP z pełnym zaangażowaniem. A jednak coś ważnego nam umknęło, czegoś zabrakło, coś w nich było zbudowane na niezdrowych fundamentach.  Byłem przekonany wiosną 2005 roku, że byliśmy (i ja też byłem) naiwni ufając całej argumentacji Stanów Zjednoczonych i zapewniając im bezwarunkowe poparcie, po to by zwiększyć naszą wagę w polityce transatlantyckiej i  aby umocnić nasze bezpieczeństwo. Ale czy praktykując tego rodzaju „bandwagoning” dla zysku politycznego można rzeczywiście podwyższyć swój prestiż i wpływ w Europie i na świecie? Czy to jest właściwa droga do zapewnienia sobie bezpieczeństwa? Czy cena nie była zbyt wygórowana? Czy zostaliśmy wykorzystani, albo, czy daliśmy się wykorzystać jako gorliwy neofita? Jakie powinny być nieprzekraczalne granice starań o status i wpływ średniego państwa?

Te pytania miałem w tyle głowy, kiedy w końcu maja 2005 roku, na kilka dni przed zakończeniem mojej pięcioletniej pracy w Waszyngtonie, przyjęła mnie Sekretarka Stanu Condoleezza Rice. Przyjęła mnie serdecznie jak sprawdzonego alianta, więc po części, w której CR nie szczędziła Polsce komplementów postanowiłem sprowokować ją do bardziej osobistego komentarza. Zauważyłem, zgodnie z prawdą, że w Waszyngtonie krążą także krytyczne opinie o Polsce jako o państwie, które prowadzi politykę zagraniczną powyżej swoich sił i instrumentów, czyli jak mówią Amerykanie „boksuje powyżej swojej wagi.” Rice zareagowała stanowczo: „Polska staje się nowym czynnikiem o charakterze strategicznym w polityce światowej. Ma do odegrania ważną rolę regionalną i globalną. Polska nie ze swojej winy była wykluczona z gry i dopiero teraz zajęła właściwe miejsce w Europie, które odpowiada jej ambicjom i możliwościom. Do nowej sytuacji i miejsca Polski nie zdążyły się przyzwyczaić inne państwa w Europie”. Szczególną rolą Polski jest wspomaganie demokracji w Europie Wschodniej. Bez polskiego zdeterminowanego orędownictwa nie doszłoby do zmian na Ukrainie.”

Ton mojej dyskusji (kolacja wydana przez Johna Hamre, prezydenta Center for Strategic & International Studies, SIS 19 maja 2005) z zaprzyjaźnionymi ekspertami, zaliczającymi się do najlepszych znawców polityki międzynarodowej w Waszyngtonie (John Hamre, Simon Serfaty, Celeste Wallender, Robin Nibblett) znacznie odbiegał od optymistycznego przekazu Rice.

- Polska wiele, zbyt wiele ryzykowała w ostatnich latach (2001-2005), zwłaszcza w polityce wschodniej. Wyrazista polityka atlantycka obnażyła słabość Polski w Europie. Ukraina okazała się wielkim sukcesem, ale był to raczej szczęśliwy przypadek niż wynik starannej kalkulacji. Wyprawa kijowska prezydenta Kwaśniewskiego była bardzo ryzykowna. (Celeste Wallender)

- Polska znajduje się w Europie, jej wybór powinien wiązać się z trzonem Europy. Błędna jest polityka imitowania W. Brytanii. Polska winna wykazywać mniej ambicji i skłonności do misji. (Simon Serfaty)

- Polska zapłaciła wysoka cenę w Europie za utożsamienie się z polityka Busha. Zrozumiałe są ambicje Polski, ale dobór instrumentów jest niezręczny. Więcej uwagi należy przywiązywać do instrumentarium dyplomacji i mądrze zainwestować w kadry dyplomacji, tak, jak w swoim czasie zrobili Hiszpanie (Robin Nibblett).

- Polska nigdy w przeszłości nie prowadziła skutecznej i pragmatycznej polityki, która w naszych czasach oznacza spokojną grę europejską. Polityka Stanów Zjednoczonych zmienną jest. Inwestycja Polski w przyjaźń i zaufanie Ameryki okaże się nietrwała. Polska nigdy nie zawodziła, gdy szło o rozczarowywanie samej siebie. Polska potrafiła koniec w końców sprokurować sobie problemy nawet w korzystnej sytuacji. Wypracowała szczególną umiejętność ostatecznego rozczarowywania siebie i swoich przyjaciół. (John Hamre)

Czwórce przyjaciół (Polski i moich) wydawało się całkiem możliwe, że Polska ponownie znajdzie się na tej drodze.

Brzmi to wszystko znajomo.

Moje studium o polskiej polityce zagranicznej („Państwo inteligentne”) było i nadal pozostaje znakiem ostrzegawczym przed puszeniem się, nadymaniem i infantylizmem w ocenie wpływu i własnych możliwości w polityce międzynarodowej. Jednak, można by rzec, że obecnie płyniemy znowu w tej samej rzece ryzykując wiele, nurt jej jest bystry, a zakola i głębiny, w których można utonąć jeszcze bardziej zdradliwe, niż w latach 2001-2005.

Przed powrotem do Europy przeprowadziłem wiosną 2005 roku serię rozmów o moim projekcie z najbliższymi i najciekawszymi amerykańskimi rozmówcami i partnerami. Rozmowy o książce były pretekstem do podsumowania stanu polsko-amerykańskich relacji i okazją do sformułowania syntetycznych ocen miejsca Polski z perspektywy Waszyngtonu.

Oto krótkie relacje z tych rozmów:

Henry Kissinger, Nowy Jork, 8.04.2005

W naszej ostatniej rozmowie, w siedzibie firmy konsultingowej Kissinger and Associates na Park Avenue, Kissinger stwierdził, że klimat w Europie, mimo zmiany w retoryce, nie zmienił się. Europejczycy (Niemcy, Francja) dążą do osłabienia Stanów Zjednoczonych, co dla nich samych jest niebezpieczne. Nie wiążą żadnych nadziei z Bushem, więc niezależnie od tego co mówią, chcą przeczekać jego prezydenturę. Nie będzie zatem rzeczywistego współdziałania w sprawie Iranu, który wyprodukuje za pięć lat bombę atomową. Nawet jedna eksplozja nuklearna będzie miała kolosalne konsekwencje. Stany Zjednoczone zmienią swój ustrój wewnętrzny w kierunku autokratycznym, a na zewnątrz będą dążyły do stworzenia dyrektoriatu mocarstw. Staną się państwem zimnej wyrachowanej polityki realnej.**

Polska znalazła się w trudnej sytuacji i musi prowadzić w Europie zręczną politykę równowagi („balancing”) wobec Niemiec (ocenianych krytycznie przez HK) i Rosji. Musi być zakotwiczona w Europie i jednocześnie utrzymywać silne więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Powinna być ostrożniejsza w polityce ukraińskiej i dbać o zwartość NATO.

Ponieważ Polska ma do rozgrania trudną partię, w mojej książce o jej przyszłości powinienem rozpatrzeć różne scenariusze. Najlepszy z nich to scenariusz zbudowania sui generis „specjalnych stosunków” Polski ze Stanami Zjednoczonymi w powiązaniu z jej rolą europejską. Europa zajmuje się sobą. Wykonuje minimalne ruchy, bo żołnierze europejscy nie są gotowi składać ofiary ze swojego życia. Inaczej jest w Stanach Zjednoczonych i w Polsce. Stare instytucje atlantyckie wyczerpały swoje twórcze możliwości. Polska może przyczynić się do powołania nowej instytucji atlantyckiej, która byłaby dyrektoriatem sterującym wspólnotą transatlantycką.

Richard Holbrooke, Nowy Jork, 8.04 2005

Po rozmowie z Henry Kissingerem poszedłem na spotkanie z ambasadorem Richardem Holbrookiem do jego wydawnictwa Perseus na Avenue of the Americas. Holbrooke, niezwykła postać w dyplomacji amerykańskiej, (o kimś o takiej osobowości Amerykanie mówią „larger than life”), przyjąłby za punkt wyjścia książki o polskiej polityce zagranicznej historię Polski, stawanie się państwa i narodu w tysiącletnich zmaganiach o narodową tożsamość i granice. Taki był leitmotiv polskiej przeszłości ale nie jej teraźniejszość. Walka jest skończona. Polska jest teraz bezpieczna.

Holbrooke, który był płodnym autorem i wydawcą, bez wahania nadał tytuł mojej przyszłej książce: „From Identity to Destiny” (Od tożsamości ku przeznaczeniu).

Nastał czas, według niego, po wykrystalizowaniu się polskiej tożsamości i okrzepnięciu państwa na skonstruowanie polskiego „Manifest Destiny” – na wzór historycznej amerykańskiej mapy drogowej. Bezprecedensowa rola, którą Polska odegrała na Ukrainie wyznacza dalszą rolę Polski na Wschodzie: wspieranie demokratyzacji Ukrainy, Mołdawii, Gruzji, Azerbejdżanu, Białorusi; udzielanie pomocy w rozwiązywaniu konfliktu w Górskim Karabachu. Zadaniem Polski w Europie, jako największego państwa w Europie Wschodniej, (do czasu wejścia Ukrainy w skład Unii Europejskiej, co według Holbrooke’a miało nastąpić w przeciągu 8-10 lat), jest reprezentowanie interesów subregionu. Dylemat polityki europejskiej Polski wiąże się z kruchymi relacjami z Niemcami. Berlin opowiada się za zbyt ulgową taryfą wobec Moskwy, natomiast Warszawa jest zbyt nieustępliwa (twarda).

Holbrooke zasugerował także, abym o swojej książce porozmawiał z zaprzyjaźnionym z Bronisławem Geremkiem, wielkim historykiem amerykańskim pochodzenia żydowsko-niemieckiego F. Steinem. To samo zalecał mi mój były szef.

Simon Serfaty, 1.04 2005

Znakomity autor książek, znawca polityki Stanów Zjednoczonych i mój przyjaciel, profesor Simon Serfaty, złożyłby książkę (przeznaczoną dla czytelnika amerykańskiego) z trzech części: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Przeszłość (wiek XX) byłaby moim patriotycznym ale i bardzo krytycznym wykładem najnowszej historii Polski. Teraźniejszość obejmowałaby czas mojej misji publicznej i dyplomatycznej w Waszyngtonie. Simon był krytyczny wobec polityki wszystkich głównych aktorów w okresie wojny w Iraku: Busha, Blaira, Chiraca i Schroedera.***. Ale nie przeszkodziło to jego opinii, żę lata 2000-2005 były bezprecedensowym okresem w historii stosunków polsko-amerykańskich. Simon wyselekcjonował ich szczytowy moment – wizytę państwową prezydenta Kwaśniewskiego w lipcu 2002 r. Za ilustrację triumfu mogłaby posłużyć wspólna podróż prezydentów Busha i Kwaśniewskiego na spotkanie z Polonią w Troy, w stanie Michigan. Na pokładzie Air Force One odbyli oni wielogodzinne intymne rozmowy. Ostatnia część trylogii byłaby poświęcona przyszłości: analizie hipotetycznych ról Polski w skali globalnej w trakcie najbliższej dekady. Jako wytrawny autor Simon wyposażyłby moją książkę we wstęp profesora Brzezińskiego i „bullet” na okładkę prezydenta G. W. Busha lub/i C. Rice. (Do wydania amerykańskiego mojej książeczki nie doszło w mało interesujących okolicznościach).

Zbigniew Brzeziński, Waszyngton, 13.05. 2005

Zbigniew Brzeziński był krytyczny wobec mojego zamysłu przyjęcia perspektywy Polski za punkt ciężkości. Od dawna dobrze wiedziałem o jego alergii dotyczącej polonocentryzmu. Wielokrotnie ubolewał nad tym, że jego polscy rozmówcy nie potrafią wyjść poza lokalne opłotki. Był czasem bezlitosny w ocenie zaściankowości polskich polityków. Pytał mnie: „Niech mi Pan powie, dlaczego polska klasa polityczna jest tak słaba?” Nie był też dobrego zdania o polskiej orientacji i twórczości naukowej  na temat stosunków międzynarodowych. O jednym z najlepszych polskich analityków mówił, że wprawdzie dobrze opanował literaturę przedmiotu, ale nie znajduje się w jego pracach niczego oryginalnego. Constans w krytycznym spojrzeniu Brzezińskiego był wątek braku oryginalności i peryferyjność polskiego myślenia o świecie.

Ostrzegł mnie, aby i moje studium nie było z gatunku „Słoń a sprawa polska”.  Zasugerował inny punkt wyjścia: pytanie „Jakie zasadnicze cele Zachodu mogłyby być wsparte przez Polskę?” Taka książka miałaby, według Brzezińskiego, sens. Subkategorią byłaby w niej analiza, jakie są zasadnicze cele Europy, a jakie są cele Ameryki wobec Rosji, Ukrainy i innych ważnych kwestii, takich jak przyszłość relacji transatlantyckich. Postawienie tych kwestii prowadziłoby do zrozumienia roli, którą odgrywa Polska, we właściwych proporcjach.

Interesujące jest to, że przed zaledwie kilkunastu laty Brzeziński rozumował kategoriami wspólnych interesów Zachodu.

Brzeziński lubił występować jako, niekiedy bezlitosny, demaskator. W tym przypadku z wielką życzliwością, zdemaskował ukryty w moim pomyśle tradycyjny model deliberacji o Polsce w myśl etnocentrycznego schematu.

Hans Binnendijk (profesor National Defense University), Waszyngton, 19 maja 2005)

Książka, według Hansa, wybitnego eksperta w zakresie obronności Stanów Zjednoczonych, powinna przedstawić koncepcję roli Polski w analogii do roli W. Brytanii. Analogia dotyczy funkcji, a nie geografii. Rola Polski odnosi się do przewodzenia Europie Wschodniej w obu kierunkach: wschodnim i zachodnim. Polska i W. Brytania uzupełniałyby się jak dwie końcowe zakładki („bookmarks”) w europejskiej przestrzeni.

Polska była w przeszłości bardzo zagrożona, ale obecnie jej bezpieczeństwo jest zagwarantowane lepiej niż kiedykolwiek w ostatnich trzech stuleciach. Pytanie, jak sprawić, aby przedłużyć taki stan rzeczy. Polska musi zabiegać o większą rolę dla siebie, rolę, którą już wzięła na siebie, jak w Brytania w przeszłości, we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Unikalna rola zakładki przekładałaby się na dodatkową siłę Polski wobec Ukrainy, Gruzji, czy Azji Środkowej.

Polska polityka zagraniczna musi trafnie rozpoznać nowe możliwości, ale i koszty ich wykorzystania. Trzeba patrzeć na podejmowane działania, jak na inwestycje, które powinny przynosić zyski. Zysk w polityce międzynarodowej sprowadza się do wpływu. Zwiększony wpływ to zysk. Taki sens ma polska obecność w Iraku. Irak do inwestycja.

Steve Flanagan (wysoki urzędnik w administracji B. Clintona, profesor National Defense University), Waszyngton, 19 maja 2005

Polska w książce powinna zostać sportretowana jako państwo średniego kalibru („Middle Power”) w skali globalnej. Jest najważniejszym partnerem Stanów Zjednoczonych mającym wpływ na Europę Środkową. Nawet ważniejszym niż Niemcy, zwłaszcza w kontekście Rosji. W ramach NATO funkcjonuje zmienna geometria przy podejmowaniu decyzji. Polska odgrywa centralną rolę w kształtowaniu stosunków Zachodu z Rosją, Ukrainą i Białorusią. Pomaga zarządzać problemami generowanymi na tym obszarze. Oprócz tego zaczęła odgrywać rolę na Bliskim Wschodzie, a z czasem zacznie odgrywać rolę także na innych obszarach. Od Polski można się uczyć, jak transformować Bliski Wschód. Polska odgrywa większą rolę w polityce amerykańskiej niż dyktuje jej potencjał. Polska boksuje powyżej swojej wagi, podobnie jak W. Brytania.

Richard Kugler (profesor NDU), Waszyngton, 24 maja 2005.

Zasugerował napisanie studium, które zawierałoby strategiczną koncepcję dla Polski. W nim należałoby ukazać, jak Polska mogłaby skutecznie osiągać zamierzone cele za rozsądną cenę i wykazać, jakie instrumenty byłyby najbardziej efektywne.

Gdyby powstała w pełni federalna Europa Polska pierwsza poniosłaby negatywne konsekwencje. Jest ważnym państwem działającym na właściwą miarę, a nie powyżej swoich możliwości. Dla Polski istotny jest wzorzec Niemiec Konrada Adenauera: Niemcy jako dobry sojusznik wtedy; teraz Polska jako dobry sojusznik w NATO i w UE. Polska według recepty Kuglera: wpływowe, kluczowe państwo, dobry sojusznik.

Najciekawsze w pisaniu książki wydaje mi się jej planowanie, stawianie pytań i hipotez roboczych, rozmowy ze sobą i z przyjaciółmi o przyszłej pracy. Zwłaszcza wtedy, gdy rozmówcy są szczodrzy w swoich opiniach, tak jak moi amerykańscy przyjaciele i koledzy.

Polityka zagraniczna i stosunki międzynarodowe to obszar doświadczenia, wiedzy i  intuicji, ale nie ścisłej nauki. Teoria stosunków międzynarodowych jest ułomna. Uprawianie polityki zagranicznej i dyplomacji jest częściej rzemiosłem, rzadziej sztuką. Ale trzeba na ten temat myśleć i unikać łatwych uproszczeń, nawet jeśli nie można osiągnąć pewnych rezultatów. Jest to trudna materia, w której łatwo o powierzchowne sądy. Obecnie ocena jakości polityki zagranicznej stała się kwestią gustu i przynależności partyjnej.

Tak jak przed kilkunastoma laty, tak i dzisiaj aktualne są pytania:

- Czy Polska jako państwo, które nie jest mocarstwem, „boksuje w swojej wadze”, a według klasycznej narodowej metafory, czy powinna mierzyć siły na zamiary, czy zamiar podłóg sił?

- Czy Polska powinna za punkt wyjścia polityki zagranicznej brać wyłącznie własne interesy (w duchu  polityki prezydenta Trumpa  „ America First” - Najpierw Polska) i całkowicie koncentrować się na ich realizacji, czy też filtrować swoją narodową perspektywę przez sito solidarności, międzynarodowych związków i instytucji? Czy Polska powinna myśleć w polityce zagranicznej Hobbesem, czy Grocjuszem i Kantem?

- Czy Polska polityka zagraniczna powinna powodować się poczuciem unikalnej misji, czy też stąpać po ziemi bez mitologizowania własnej roli?

*”Państwo inteligentne. Polska w poszukiwaniu międzynarodowej roli”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2008. Mój dzisiejszy komentarz do tej książeczki sprowadza się do aforyzmu: „Nie ma państw małych i średnich, są państwa mało lub średnio inteligentne”. Mądrość nie jest nikomu dana raz na zawsze, dążenie do mądrości w polityce zagranicznej powinno inspirować znaczących aktorów w polityce światowej.

** Sadzę, że pesymistyczna perspektywa zmiany amerykańskiego ustroju Kissingera wynikała z jego obserwacji, (to tylko moje domniemanie, bo w przeciwieństwie do Brzezińskiego Kissinger nie mówił o tym), „nadreakcji” Stanów Zjednoczonych na szok wywołany atakiem terrorystycznym 11.09. Tej istotnej, nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, kwestii, poświęcę odrębny blog.

*** Simon Serfaty, „Architects of Delusion. Europe, America, and the Iraq War, University of  Pennsylvania Press 2008.