Profesor Bronisław Geremek, przed 1989 rokiem mój starszy kolega w Instytucie Historii PAN, wybitny historyk europejskiego średniowiecza, przez blisko trzy lata kierował ministerstwem spraw zagranicznych. Jako jeden z jego zastępców, na stanowisku podsekretarza stanu, nadzorowałem politykę zagraniczną w trzech sferach: Europa Wschodnia, obie Ameryki i w zakresie polityki bezpieczeństwa.
Po dwóch latach współpracy, na początku 2000 roku, Geremek zaprosił mnie na wieczorną rozmowę. Minister wyraził zdziwienie, że nie ubiegam się o wyjazd na żadną placówkę. Powiedziałem, że jeśli muszę, to wybieram Irlandię. Wyjaśniłem, że poza zainteresowaniem i sympatią do Irlandii ze względu na paralelne losy obu krajów, chciałbym też móc czasem skorzystać ze świetnych zbiorów biblioteki w Trinity College w Dublinie. Geremek ze zrozumieniem dla kolegi historyka pokiwał głową, ale nie był zachwycony. Uznałem sprawę za zamkniętą.
Niedługo po tej rozmowie zostałem ponownie wezwany do ministra. Tym razem Geremek nie pytał mnie o zdanie. Powiedział, że pojadę do Waszyngtonu. Rząd koalicyjny niebawem upadł i w końcu czerwca 2000 r. Geremek przestał być ministrem. Na początku lipca 2000 roku byłem już ambasadorem RP w Waszyngtonie, a moim nowym szefem został Władysław Bartoszewski, który potraktował mnie jako „swojego” wysłannika.
W istocie nie zależało mi na żadnej zagranicznej placówce. To był w moim życiu publicznym wyjątkowy czas, czas współpracy z kimś wyjątkowym, który chciałem przedłużyć, a nie skrócić. Myślałem wtedy i myślę dzisiaj, że , jeśli taki moment się w ogóle pojawia, może zdarzyć się raz w życiu.
Zawsze lepiej czułem się w skórze doradcy, niż kierownika i decydenta. Moje rady bywały, jak mi się wydaje, dość trafne, ale pozostawały często niewykorzystane. Miałem wtedy poczucie zmarnowanego wysiłku i straconej możliwości.
Inaczej wyglądało to w przypadku Geremka. Minister czytał podsunięte przez mnie w czasie rozmów karteczki i chętnie korzystał z tych sugestii. Najlepiej zapamiętałem od tej strony spotkanie ministerialne NATO we Florencji wiosną 2000 r. Ministrowie państw członkowskich NATO obradowali przed południem na sesji plenarnej. Zdecydowali ad hoc, że lunch poświęcą nieformalnej dyskusji na temat Rosji. Koledzy ministrowie zwrócili się do Geremka o wprowadzenie do tematu. Trzeba przypomnieć, że byliśmy „nowym” członkiem Sojuszu, więc to wskazanie miało wtedy dodatkową wartość.
Minister odwrócił się do mnie i powiedział, że mam zadanie do wykonania. Wyszedłem z sali obrad i zabrałem się do pracy. Czasu było mało. Nakreśliłem szybko konspekt i tezy wypowiedzi. Geremek wyposażył się w tę amunicję i wystąpił z dużym przemówieniem w trakcie lunchu w ścisłym gronie ministerialnym. Minister wyszedł z lunchu wielce zadowolony; jego wystąpienie zrobiło duże wrażenie, spotkało się z aprobatą obecnych i właściwie w miejsce dyskusji przesłanie Geremka zostało przyjęte przez aklamację. Moje myśli i pomysły, tak w tym, jak i winnych wypadkach, zostały wplecione w doskonale retorycznie i merytorycznie kunsztowne wystąpienie ministra. Surowiec, który dostarczyłem, został przetworzony w szlachetny kruszec. Ten niewątpliwy sukces, z moim wkładem, był powodem do satysfakcji.
Na samym początku naszej współpracy wszedłem na minę. Geremek powierzył mi zadanie organizacji spotkania w Belgradzie z ministrem spraw zagranicznych Jugosławii Jovanovicem. To był rok naszego Przewodnictwa w OBWE i Geremek jako Urzędujący Przewodniczący koncentrował się na konflikcie wokół Kosova, gdzie w każdej chwili mogło dojść do użycia przemocy na wielką skalę. Geremek, przed wyjazdem w dłuższą podróż, przedstawił mi swoje warunki dla strony jugosłowiańskiej. Nie był zainteresowany rozmowami w Belgradzie bez ich spełnienia.
Jovanovic kluczył i gotów był zrealizować wstępne warunki CiO tylko w części. Mimo to uznałem na własną rękę, że gra jest warta świeczki. Geremek, po powrocie, był wściekły. Czekałem, aż na moją głowę spadnie nieuchronny topór. Jednak w ciągu dnia nic się nie działo. Wieczorem byliśmy na tym samym przyjęciu w Pałacyku MSZ na Foksal i tak się złożyło, że razem wychodziliśmy. Powiedziałem ministrowi, ze podaję się do dymisji. Geremek powiedział ciepłym głosem: „Panie Przemku, płyniemy na tej samej łódce, razem przepłyniemy albo utoniemy”. Wkrótce zaproponował mi przejście na Ty, co było dla mnie wielkim i miłym zaszczytem.
Podróż do Belgradu i Prisztiny wkrótce się odbyła i była ważnym i odważnym ruchem Przewodniczącego OBWE. W jej trakcie doszło do dramatycznej rozmowy ze Slobodanem Milosevicem (wrócę do tego wątku w osobnym zapisie). Zaangażowanie Geremka zostało zauważone i docenione w stolicach państw Grupy Kontaktowej.
Geremek był uparty. Lubił w trakcie składanych wizyt wygłaszać wykłady w językach miejscowych i w większości wypadków wychodziło mu to znakomicie. Towarzyszyłem ministrowi w trakcie wizyty w Moskwie w styczniu 1999 roku (poświęcę jej odrębny blog). W programie był odczyt Geremka w Rosyjskiej Akademii Nauk. Wieczorem, w przededniu imprezy w RAN, Geremek odczytał mi fragment wykładu po rosyjsku i zapytał, czy nie lepiej przejść na angielski. Nie chciałem zbytnio krytykować szefa, ale rosyjski nie był jego mocną stroną. Powiedziałem: „Lud rosyjski jest cierpliwy”. Geremek uśmiechnął się. Jakież było moje zdziwienie, gdy następnego ranka Geremek bez słowa, wygłosił wykład po rosyjsku.
Z ekipy, którą Bronisław Geremek zabrał ze sobą do Independence, Miss. na podpisanie dokumentów akcesyjnych NATO (12. 03. 1999) zostało tylko dwóch członków delegacji: ambasador Jurek Koźmiński i ja. W Smoleńsku zginął ówczesny szef gabinetu Geremka – Staszek Komorowski; kolega z IH PAN, wtedy wiceminister w MON Robert Mroziewicz przedwcześnie zmarł i nie ma już na świecie szefa delegacji. Sekretarka Stanu M. Albright, zaprzyjaźniona z Geremkiem, była gospodarzem uroczystości akcesyjnych. Uważała, że Geremek jest naszym „national treasure”.
Po powrocie z Waszyngtonu do Europy, wymarzyłem sobie powrót do wspólnej pracy z Geremkiem. Profesor zaproponował mi podjęcie pracy pod jego patronatem nad stworzeniem nowego instytutu stosunków międzynarodowych na jednej z renomowanych uczelni prywatnych w Warszawie. Nie zdecydowałem się jednak na porzucenie Centrum Marshalla i Garmisch. Wróciłem do Warszawy w lecie 2008 roku. Jak się okazało, było to już za późno.
Geremek nie był spełnionym politykiem, ani w Polsce, ani w Europie. W trakcie mojej pracy w Stanach Zjednoczonych organizowałem w 2002 roku waszyngtońską część kampanii na rzecz wyboru Geremka na stanowisko Wysokiego Przedstawiciela NZ ds. Praw Człowieka. Centrala w Warszawie, która wysunęła kandydaturę Geremka, była mało aktywna. W Waszyngtonie i w Nowym Jorku atmosfera była dobra, Geremek otoczony był szacunkiem i podziwem. Towarzyszyłem Geremkowi w wielu rozmowach w Waszyngtonie: w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa (Elliott Abrams) i w Departamencie Stanu. Rozmawialiśmy w Nowym Jorku z R. Holbrookiem, który uważał Geremka za jednego z najważniejszych „myślicieli” naszej epoki. Jednak Stany Zjednoczone, mimo sympatii, nie poparły kandydatury Geremka. Wysokim Przedstawicielem został bliski współpracownik Sekretarza Generalnego NZ –wybitny międzynarodowy sługa publiczny Sergio Vieira de Mello, który pełnił wcześniej w systemie NZ wiele ważnych ról. Geremek był dla wielu państw zbyt wyrazisty i zbyt niezależny jak na kandydata na to stanowisko. De Mello zginął tragicznie w 2003 roku w zamachu terrorystycznym w czasie swojej wizyty w Iraku. Bronisław Geremek też odszedł przedwcześnie. Mój świat skurczył się boleśnie.