Przez większość życia planowałem i pędziłem. Potem chodziłem. Teraz wędruję i od czasu do czasu zatrzymuję się na dłuższym postoju. Nigdy nie wiem gdzie. Każda wędrówka prowadzi do nieoczekiwanego końca. „W rzeczywistości historia potoczyła się naturalnie całkiem inaczej”, - pisze W. G. Seebald – „bo zawsze przecież, ilekroć człowiek akurat w najpiękniejszych barwach odmaluje sobie przyszlość, kolejna katastrofa już nadciąga”.*
W dzienniku zamieściłem notatki z przystanków w trakcie moich wędrówek, które zrobiłem w trakcie pięcioletniego chodzenia po drogach współczesności, z niepewnego zaglądania do zakamarków przeszłości, w labiryncie wspomnień, bieżących wydarzeń, ludzi, książek i przede wszystkim z przemyśleń i spostrzeżeń innych ludzi. Chodziłem własnymi drogami ale doszedłem do nikąd. Zamiar sprowadził się tylko do wędrowania. Przypadki, wydarzenia wewnętrzne i zewnętrzne prowadziły mnie bardziej niż ja prowadziłem. Przystanki były przypadkowe; kiedy tylko coś sobie wymysliłem, zbaczałem z drogi. Przypadkowość uważam (jak wielu) za coś, czego nie można przezwyciężyć w poszukiwaniu sensu życia. Z chaosu wyłania się zawsze jakaś logika, jakiś zarys systemu, jakaś liniowa, podzielona na wygodne ale sztuczne odcinki, idea. To są pozory.
Minęło pięć lat blogowania
Chodziłem własnymi drogami. Przez ostatnie lata wędrowałem sam ale nie tylko w towarzystwie własnych myśli. Wybrałem sobie niezwykłych współtowarzyszy wędrówek: Thomasa Bernharda, W. G. Sebalda, Fernando Pessoa i heteronimów, Eliasa Canetti, Alfreda Doeblina, Henryka Elzenberga, Piotra Matywieckiego, filozofów, mnichów i poetów Zen i Tao, którzy stworzyli własne oryginalne światy, osobne imaginaria. Jestem ich wielkim dłużnikiem. Czerpałem z literatury i filozofii moje inspiracje przez dziurawe sito moich ograniczonych możliwości, więc moje notatki odzwierciedlają pospolity spleen i Weltschmerz naszych czasów. Na tę nudę naszych czasów znalazłem sposób; pogaństwo, pogańskie nastawienie do instytucji, do natury, do kamieni, do rzeki i do słońca. Wystarczy na nie patrzeć i dziękować Bogu, za poetą Alberto Caeiro (heteronim Fernando Pessoa), „że kamienie są tylko kamieniami”**. Kamień istnieje na swój sposób, jak ja, kiedy o tym nie myślę, co sobie myśli.
Sztuczne państwo.
Patrzę na państwo, jak na coś nienaturalnego.
W trakcie tych pięciu lat spisywania notatek rozczarowały mnie prawie wszystkie państwa. Niedorzeczne było dawne moje marzenie o mądrym państwie. Teraz odkładam je ostatecznie na półkę wraz z niepotrzebnymi akcesoriami, takimi jak stratedzy (pundits, wizards, think tanks) i ich wielka strategia.
Pessoa, nietradycyjny, lecz „mistyczny nacjonalista”, na kilka miesięcy przed śmiercią (1935) przeżył radykalny przełom; odciął się od dyktatury Salazara, od konserwatyzmu i nacjonalizmu i przeszedł na stronę liberalnego patriotyzmu, humanitaryzmu, sprawiedliwości, Abisyńczyków, ludzkości. W „Elegii w cieniu” ani nie gloryfikował mitycznej przeszłości imperium, ani nie wierzył w spełnienie swoich marzeń w przyszłości. Ten poemat „był pożegnalnym hymnem do zdemoralizowanego kraju, bez znaku nadziei na widocznym horyzoncie…”*** Polska to też kraj funkcjonujący w cieniu, kraj „odłożony”, jak Portugalia według Pessoa, w którym sen o demokratycznej normalności, o wolności, o bogatym życiu jednostki, trzeba odłozyć na nieokreśloną przyszłość. Kraj „odłożony”, bo z odłożonymi aspiracjami, znerwicowany, niedokończony, niedojrzały, niespełniony… ad calaendas Graecas?
Dopóki nie znajdziemy innej formy organizacji niż współczesne państwo z jego ładunkiem patriotycznych emocji i symboli, nie poradzimy sobie ani z chciwym finansowym kapitalizmem, ani z demokracją, ani z ekologią, ani z powracającymi wciąż w okrutnej postaci wojnami. Filozofowie i prawnicy od czasów starożytnych do dnia dzisiejszego zmagają się z kwestią doskonałego państwa i ograniczenia władzy w państwie. Jest to swego rodzaju kwadratura koła. Dopiero zastąpienie czymś lepszym państwa i systemu międzynarodowego, którego składowymi są państwa, umożliwi złagodzenie pędu do nieograniczonej władzy i zysku (pozostanie z nami niebłahy problem władzy w innych formach organizacji społeczeństw).
Świat polityki wiruje wciąż w chocholim tańcu wokół spraw drugorzędnych nie próbując sprostać największym w historii wyzwaniom dla planety.
Natarczywego ja nie wyzbyłem się.
Pięć lat temu zacząłem pisać ten dziennik, przez pięć lat spisałem ponad dwieście notatek, w których trochę miejsca zajmują sprawy osobiste. Jestem sceptykiem, sceptykiem w stosunku do „naszych” zasad, które definiują i dzielą ludzi na naszych i innych, obcych; jestem przeciwnikiem wojny; słuchaczem tych, którzy wzorem św. Pawła i jemu podobnych odrzucają klasyfikację ludzi ze względu na majątek, pochodzenie, płeć, kolor skóry i wyznanie; jestem poganinem, który czuje i patrzy na drzewa, kamienie i zwierzęta nie żądając nic od nich. Wierzę, ze żadna wiara, żaden mędrzec nie zasługuje na bezkrytyczne zaufanie. Wciąż się uczę, jak nie ufać własnym racjom.
Wciąż nie poruszyłem wielu spraw, które mnie nurtują ale wiem dobrze, że niczego nie wyczerpię i nigdzie nie dojdę. Chciałbym nadal posuwać się skokami w procesie życia, o czym pisał Canetti (odnotowałem w blogu). Nie podsumowuję, wciąż się zmieniam. Czasem myślę, tak jak Canetti, że jest w życiu jakiś postęp, na ogół myślę inaczej. Wyruszyłem w drogę, która nie prowadzi do celu, do satori, do podsumowania ale uczy akceptacji słabego siebie.
„…
o Boże mój nie wiem już
dokąd wiedzie mnie moja droga
nie wiem już co dobre a co złe
na polach
Panie Boże mój członki
Mam słabe i jestem biedny
Moje słowo spala się w smutku
Dla Ciebie.”****
* G.W. Seebald, „Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka”, przekład Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo Ossolineum, Wocław 2020, s. 232.
**Fernando Pessoa, „Poezje zebrane Alberta Caeiro. Heteronimia I”, opracowanie i przekład Wojciech Charchalis, Czuły Barbarzyńca press, Warszawa, s. 70.
***R. Zenith, op.cit., s 902-903.
****Thomas Bernhard, („Nie znam drogi”), ze zbioru „In Hora Mortis”, w “Śmierć i tymianek”, wybór i przekład Sława Lisiecka, Zdzisław Jaskuła i Ryszard Wojnakowski, Wrocław 2015, Oficyna Wydawnicza Atut, s. 111. Patrz inny fragment tego wiersza w notatce „Nie znam drogi” z czerwca 2023 r.