Kissinger jak Messi

Pod wpływem mundialowego impulsu wracam do porównania tych niepospolitych ludzi. Sport taki jak piłka nożna jest jak dramat w teatrze albo zmagania na arenie politycznej. Dlatego wciąga i nasuwa porównania do odległych rejonów.

Kissinger jak Messi

Brzeziński jak Mbappe

Kissinger ma świetny przegląd całego pola gry, wszechstronny, znawca teorii, optymista, koneser szarości, cierpliwy kunktator w planowaniu politycznym;

Brzeziński, znakomity w ataku,  na Wielkiej Szachownicy zmierzał prostą drogą i skutecznymi ruchami do mata, umysł krytyczny, bezkompromisowy.

Obaj uważali, że zachowanie przez Amerykę pierwszego miejsca w światowej hierarchii i kontroli nad przyspieszającą i wymykającą się spod kontroli historią, wymaga umiejętnego, mądrego współdziałania, współpartycypacji oraz kompromisowego, strategicznego myślenia głównych aktorów czyli mocarstw. Obaj mieli niekonwencjonalne nowe pomysły na zarządzanie ich  rywalizacją Brzeziński wysunął projekt stworzenia amerykańsko-chińskiego konsorcjum G-2; Kissinger widział potrzebę atlantyckiej Grupy Sterującej z udziałem Rosji.

Amerykańsko-niemiecki Żyd (zachował trochę, a może nawet sporo, nieufności do Niemiec);

Amerykański Polak (miał sporo nieufności wobec polskich elit po 1989 roku, bał się polskiego zaścianka, nie chciał być z nim kojarzony).

Obaj z rodzinnymi korzeniami w przedwojennej Europie; wiele zawdzięczają Ameryce,

Kissinger nigdy nie rozczarował się nią, bo wiedział jaka jest od samego początku, w jej słabościach upatrywał swojej szansy;

Brzezińskiego Ameryka rozczarowała w ostatnich dekadach życia; martwił go brak roztropności i uczciwości jej klasy panującej, tendencje autorytarne po 11 września, chciwość amerykańskich kapitalistów, rozkład obyczajów.

Kissinger wie, co jest najlepsze dla Ameryki i świata, ale traktuje świat takim jaki jest; nie starał się być dobrym i moralnym tylko skutecznym politykiem.

Brzeziński był człowiekiem wyśrubowanych norm moralnych i intelektualnych.

Kissinger pragnął być eminencją, docenianą publicznie, a równocześnie wpływową, szarą.

Brzeziński miał tylko jedną publiczną twarz. Nie maskował się (pamiętam, że irytowały go wąsate twarze niektórych polskich polityków; pytał retorycznie, „co oni chcą ukryć, czego się wstydzą”.) Sam nie zakładał masek.  Był fizjonomistą, doszukiwał się w twarzach śladów kompleksów. Uważał, że kontrkandydat demokratów w wyborach prezydenckich 2004 roku, szanowany senator John Kerry (późniejszy sekretarz stanu), nie pokona Busha. Powiedział mi w rozmowie o nadchodzących wyborach: „Człowiek o tak wielkim końskim nosie nie zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych”. Brzeziński miał nosa. Patrycjusz z Bostonu Kerry przegrał z kretesem.

Kissingerowi zależy na zachowaniu wpływu w Białym Domu, jeśli trzeba kosztem własnych racji i przekonań;

Brzeziński zaskakiwał ostrością  sądów i bezkompromisową uczciwością bez względu na swój interes.

Kissinger nie był zachwycony Rumsfeldem (w rozmowie ze mną). Ale mimo to byli w  świetnej komitywie. Kissinger był krytykiem doktryny nation building i social engineering  w amerykańskiej polityce zagranicznej, których Irak był całkowitym zaprzeczeniem ale nie przeszkodziło mu to w utrzymywaniu bardzo bliskich relacji z prezydentem Bushem i jego gabinetem;

Brzeziński, krytykował podejście Busha i Rice do Iraku i Bliskiego Wschodu, przez co utracił dostęp do Białego Domu stanowisko uprzywilejowanego doradcy sekretarz stanu.

Kissinger był republikaninem i realistą;

Brzeziński demokratą i realistą/idealistą.

Z Kissingerem rozmawiałem jak z partnerem - wytrawnym dyplomatą;

Z Brzezińskim jak doceniany i lubiany uczestnik jego seminarium o polityce światowej dla wybranych.

Kissinger wystąpił wiosną 2022 roku w Davos (i w późniejszych wywiadach dla prasy) racjonalnie na temat wojny na Ukrainie; po fali krytyki umiejętnie wycofał się taktycznie dwa kroki do tyłu, aby spokojnie kontynuować swoją linię. W swoich latach dziewięćdziesiątych Kissinger nie utracił nic ze swej świeżości, a zyskał jeszcze na przenikliwości.

Brzeziński, gdyby żył, poparłby mocno sprawę Ukrainy, ale w ściśle określonych ramach. Jego priorytetem byłaby minimalizacja ryzyka eskalacji wojny przy maksymalizacji szans Ukrainy.  Nie poparłby polityki nastawionej na regime change w Moskwie. Był zwolennikiem wielkich rozwiązań, więc wysunąłby koncepcję Great Bargain z Rosją, która uwzględniałaby interesy bezpieczeństwa wszystkich aktorów. Szukałby rozwiązań kwestii rosyjskiej i chińskiej w drodze ewolucji, a nie rewolucji. To tylko hipoteza, nie do zweryfikowania.

Do ekstraklasy myślących polityków znawców amerykańskiej polityki zagranicznej zaliczałem w moich waszyngtońskich czasach także Brenta Scowcrofta, Richarda Hollbroke’a, spośród dyplomatów ambasadora Thomasa Pickeringa, a z grona akademickiego profesora Davida Calleo z SAIS.