Mieszkałem kilka lat w 13 dzielnicy Wiednia. Hietzing jest urzekająco piękną dzielnicą, w XIX wieku okolicą podmiejską, rozciągającą się od pałacu Schoenbrunn po leśne wzgórza Leinzertiergarten na obrzeżach miasta. Przed wojną mieszkało tam wielu wiedeńskich Żydów, przedstawicieli wolnych zawodów, artystów i zamożnych mieszczan. W 2009 roku, po przyjeździe do pracy, na jednej z uliczek dostrzegłem szklaną tablicę ze zdjęciem okazałej synagogi spalonej w końcu lat trzydziestych. Na jej miejscu postawiono budynek mieszkalny. Po kilku latach, gdzieś około roku 2013, przy pobliskim znanym gimnazjum pojawiła się tablica upamiętniająca nauczycieli Żydów uczących w tej szkole, którzy padli ofiarą nazistów, z nazwiskami i adnotacjami dotyczącymi ich losu. Wszyscy zostali wymordowani. Wreszcie na ulicy, przy której mieszkałem (Kupelwiesergasse) na skwerze umieszczono głaz z informacjami o Żydach, przedwojennych mieszkańcach tego rejonu, z dokładnymi adresami, z krótkimi informacjami, co się z nimi dalej działo, do jakich obozów ich wywieziono i gdzie zostali zamordowani. Na Kupelwiesergasse, jak wynikało z tablicy z nazwiskami i dokładnymi adresami, Żydzi zamieszkiwali w obu willach sąsiadujących z moją po tej samej stronie ulicy.
Dom, duża wielorodzinna willa, w którym mieszkała Ania, kilka kroków dalej, jak opowiedział nam nasz sąsiad, muzyk grający na rogu w Wiener Philharmoniker, został po Anschlusie aryzowany („ariesiert”), według niego brzydka historia, o której nie chciał wiele opowiadać (sam nie miał z tym nic wspólnego). W Wiedniu mieszkało przed wojną 80 tysięcy Żydów, po Anschlusie nie kierowano ich najpierw do gett, jak na większości terenów okupowanych, tylko stopniowo do transportów do obozów zagłady.
Getto warszawskie (powstanie w Getcie) żyje w zbiorowej pamięci, chociaż zburzone mury warszawskiego getta są jak niewidoczne linie podziałów na ziemi Aborygenów – dźwięczą w moich uszach. Nie tylko żyjący świadkowie mogą zrekonstruować granice tego getta, bo są one utrwalone na tablicach informacyjnych, w pisemnych świadectwach, w literaturze pięknej, w historiografii. Inne getta, z pewnymi wyjątkami, nie zostały utrwalone w zbiorowej pamięci Polaków. Getto było etapem na drodze do zagłady. Getto warszawskie było sztucznym miejscem kwarantanny zadżumionych, ośrodkiem odosobnienia i izolacji od sąsiadów. Ale rozbicie tkanki społecznej, w której funkcjonowali nasi żydowscy współobywatele, następowało wcześniej, w momencie kiedy byli wypędzani z własnych domów.
Dlatego jest ważne, aby pamiętać o tym, jak i kiedy Żydzi zostali brutalnie usunięci ze swoich domów i mieszkań. Od 1992 roku w wielu europejskich krajach (Niderlandy, Węgry, Czechy, Belgia, Ukraina, Włochy, Norwegia, Słowacja, Słowenia, Francja, Rosja i inne) umieszczane są na chodnikach, pod domami ofiar, Stolpersteine (w luźnym tłumaczeniu są to potknięcia, przeszkody - coś, o co potykamy się) - płytki z nazwiskami ofiar i datami ich wypędzenia. Mosiężne płytki wmontowane w chodniki upamiętniają nie tylko mieszkańców - Żydów, ale także inne ofiary nazizmu, Romów, ludzi niepełnosprawnych, homoseksualistów i ludzi z ruchu oporu. W sumie w Europie jest ich kilkadziesiąt tysięcy.
Widziałem je w Wiedniu, w Berlinie, czyli w miejscach, gdzie zapoczątkowano i kultywowano nowoczesny polityczny antysemityzm , a następnie uruchomiono machinę kaźni dla milionów. W tych miastach dziesiątki tysięcy ludzi utraciło swoje domy i życie.
Tego rodzaju płytki, nieliczne, pojawiły się także na ulicach polskich miast poczynając od 2008 roku na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych: we Wrocławiu, w Szczecinie, Słubicach. Chciałbym, aby były to zwiastuny, (wbrew nastawieniu IPN), ich rozpowszechnienia w Polsce, zwłaszcza w Warszawie.
Krytycy tej formy pamięci ze strony niektórych środowisk żydowskich (Monachium) zarzucają, że kamienie – tabliczki są deptane przez przechodniów, co odzwierciedla brak szacunku dla ofiar. Jednak mosiężne dyskretne tabliczki kłują w oczy. Wymazani i tak są wśród nas, nieobecni i tak są obecni.