„Istnieć indywidualnie, ale nie dla siebie”.*
Lata dwudzieste i trzydzieste w Wiedniu.
W tym okresie Elias Canetti, pisarz, który jeszcze nie wydał książki, utrzymywał szerokie kontakty. Cechowała je „jego namiętność do ludzi”.** Ludzie „…dzielili się oni na dwie przeciwstawne grupy”. Jednych Canetti szanował i podziwiał; byli to ludzie niezależni, nieskorumpowani”. Canetti uczył się od nich. W drugiej grupie znajdowali się ludzie, którzy dla pieniędzy i władzy gotowi byli na wszystko. „Oni również mnie fascynowali, – pisał Canetti – choć w zupełnie inny sposób”. Canetti studiował ten typ „do ostatniego włókna”. ***
Z przyjacielem pisarzem Hermannem Brochem Canetti toczył długie dysputy o ludziach. Pewnego razu spróbowali znaleźć w swoim licznym wiedeńskim otoczeniu „dobrego człowieka”. Nie mogli go zidentyfikować. Podjęli wyzwanie. Była to „Uparta gra o dobrego człowieka”.****
Canetti znalazł po długim czasie jedynego „dobrego człowieka”. Był to codzienny gość w Cafe’ Museum, samotny, milczący i ukrywający się za gazetą. Canetti obserwował go przez długi czas, zanim go poznał. Canetti wyobrażał sobie w trakcie niemych spotkań, że jest to „cichy” Karl Kraus, od którego chciał się wyzwolić. Był to, jak się później okazało, niezwykły przybysz z Galicji, Żyd, Doktor Sonne, który nigdy nie mówił o sobie. Jak się później okazało Doktor Sonne był pionierem poezji w języku hebrajskim, znawcą Biblii, który mieszkał w czasie wojny w Galicji i uratował stamtąd wielu ludzi. Canetti przez kilka lat codziennie pielgrzymował do Cafe’ Museum i spędzał tam długie godziny na rozmowach z Doktorem Sonne. Był to człowiek niezwykły, ale, aby pojąć niezwykłą aurę i skromną wielkość, którą promieniował, trzeba przeczytać samemu poświęcony mu rozdział wspomnień Canettiego. *****
Lata wojny i czasy powojenne w Londynie.
Canetti rozdawał hojnie swoje dary:
„… niesłychaną hojnością, którą go wyróżniałem, nie była żadną hojnością: w owych angielskich czasach przez przeszło trzydzieści lat ofiarowałem swój czas każdemu. Obchodziłem się z czasem rozrzutnie, gdyż nigdy, nawet tam, nie stałem się jego niewolnikiem, nie trwoniłem go, każda chwila, którą spędzałem z kimś, kto opowiadał mi o sobie, czyniła mnie otwartym i szczęśliwym, gdyż została mi dana umiejętność niepoprzestawania na sobie samym, i sądzę, że jest to prawdziwe szczęście: umieć być z innymi, a nie tylko z samym sobą, potrafić odejść od siebie, nic z siebie nie tracąc, ba, nawet prawie tego nie spostrzegając.”******
Vezę Canetti szczodrość męża doprowadzała do rozpaczy. Pisarz, zajęty sprawami innych, nie dokończył wielu swoich własnych prac. Dzielił się myślami także z ludźmi pozbawionym skrupułów. Dzielił się wszystkim co miał, a często nie miał wystarczających środków dla Vezy i dla siebie.
*Elias Canetti, „Tajemne serce zegara”, s. 113.
** Elias Canetti, „Gra oczu”, przełożyła Maria Przybyłowska, Czytelnik, Warszawa 1991, s. 192.
***Tamże, s. 174/5
****Tamże, s. 185.
*****Tamżę, s. 184 i n.
******Elias Canetti, „Party pod wojennym niebem. Lata w Anglii”, przełożyła Maria Przybyłowska, Czytelnik, Warszawa 2005, s. 160.