Na mój powrót do uprawiania historii na skrzyżowaniu ze stosunkami międzynarodowymi, wybrałem temat wielokrotnie wyczerpująco omówiony w historiografii – postać prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilsona i jego plany dla powojennego świata. Kiedy postanowiłem zająć się Wilsonem nie pomyślałem od razu, że jest to sui generis powrót do mojej naukowej młodości. To dziwne, ale ta myśl wydobyła się z mojej podświadomości dopiero po upływie kilku miesięcy. Moja praca doktorska, która powstała ponad 40 lat temu, dotyczyła Franklina D. Roosevelta i jego myślenia o przyszłości Europy. FDR był, w pewnym stopniu, spadkobiercą idei Wilsona i reorganizatorem porządku światowego po kolejnej wielkiej wojnie. W ten sposób dopełnia się cykl w mojej historii naturalnej naukowca.
Temat ten, jak każdy wielki temat w historii, nie został zamknięty, ponieważ po zakończeniu zimnej wojny i w pierwszych dekadach XXI wieku z całą pilnością powróciła sprawa ukształtowania na nowo światowego ładu. W tym momencie (początek roku 2019) mało jest powodów do optymizmu. Zbliżamy się do kresu wytrzymałości światowego ekosystemu. Powraca koszmar wojny nuklearnej. Brak realnej alternatywy dla turbo-kapitalizmu powoduje, że szybko zbliżamy się do punktu krytycznego. Autodestrukcja wbudowana jest w życie każdego z nas; ilu z nas gotowych jest do rezygnacji z materialnego komfortu życia i sprawiedliwego podzielenia się tym, co posiadamy. Jeśli nie nauczymy się zarządzać szybko malejącymi zasobami przyrody, kontrolować technologii, a zwłaszcza, jeśli nie zredukujemy poziomu agresji (według mnie agresja wśród ludzi jest pochodną agresji wobec przyrody) przez podniesienie moralnego poziomu ludzkości, to wkrótce zakończy się nasz bal na Titanicu.
Ludzie żyjący w nowoczesnych demokracjach oczekują nieustannego wzrostu, ale, ani nie oczekują zaprowadzenia sprawiedliwości, ani zaprzestania wytwarzania i eksportowania generującej konflikty śmiercionośnej broni.
Czy pojawi się współczesny polityk na miarę Wilsona, polityka – wizjonera, który tak jak on przed stu laty zaproponowałby sensowne remedium na rzeczywiste problemy współczesnego świata. Wilson miał, moim zdaniem, trafne odpowiedzi na kilka podstawowych pytań swojego czasu: jak zapewnić pokój na świecie, jak wspólnie zarządzać światem, jak zapobiec jego militaryzacji. Nie miał wrażliwości, ani nie wyprzedzał swojej epoki w wielu innych ważnych kwestiach (np. kwestie rasowe), ale to co proponował stanowiło rewolucję w polityce międzynarodowej.
Wobec polityki Trumpa, Bolsonaro i wielu innych przywódców na wszystkich kontynentach, którzy prowadzą nas wstecz do różnorakich form brutalnej rywalizacji i hiper-nacjonalizmu, wraca pytanie o alternatywny porządek światowy. Czy możliwe jest ustanowienie międzynarodowego ładu, który byłby lepszy, bardziej pokojowy, bardziej sprawiedliwy, bardziej zielony, niż liberalny porządek światowy z jego defektami i tym bardziej ten, który powoli go teraz zastępuje.
Liberalny ład już nie powróci w poprzednim wcieleniu, ponieważ nie znajduje już oparcia w układzie sił, interesów i idei. Według wielu analityków (por. poniżej), z którymi się zgadzam, rozkład starego ładu może trwać długo. Przebieg choroby może być ostry lub łagodny. Katastrofy można uniknąć, jeśli zastosuje się odpowiednie środki.
Zastanawiam się, to w tej sytuacji mógłby zaproponować i zaszczepić światu nowy ład oparty na nowych zasadach. Co każdy z nas, indywidualnie i współpracując z innymi mógłby zrobić w tej sprawie, dla siebie i dla świata?
Z artykułu Richarda Haassa, w najnowszym numerze Foreign Affairs („How a World Order Ends”, January/ February 2019), przebija nostalgia za politykami wysokiej klasy, takimi, jak Talleyrand, Metternich i Castlereagh, którzy u progu XIX stulecia potrafili ustabilizować europejski system państw na dekady w formie Koncertu Europy. Po drugiej wojnie światowej współistniały, według Haassa, dwa paralelne porządki: zimnowojenny, amerykańsko-radziecki i sterowany przez Amerykę porządek liberalny. Obecnie oba porządki znajdują się w fazie rozkładu. Nie nadążają za politycznymi i technologicznymi uwarunkowaniami oraz destabilizującymi skutkami globalizacji. „Meanwhile, effective statecraft is conspicuously lacking”.
Wskrzeszenie starego porządku, w obliczu zmian obiektywnych i subiektywnych (polityka Trumpa, polityka Putina) nie będzie już możliwe. Nie byłoby to też pożądane. Stany Zjednoczone powinny wyciągnąć lekcje z historii porządku wiedeńskiego i okresu jego długiego rozkładu. „For the United States to heed that warning would mean strenghtening certain aspects of the old order and supplementing them with measures that account for changing power dynamics and new global problems. The United States would have to shore up arms control and non-proliferation agreements; strengthen its alliances in Europe and Asia; bolster weak states that cannot contend with terrorists, cartels and gangs; and counter authoritarian powers’ interference in the democratic process. Yet it should not give up trying to integrate China and Russia into regional and global aspects of the order. ...The United States also needs to reach out to others to address problems of globalization, especially climate change, trade, and cyber-operations.”
Haass zaleca Stanom Zjednoczonym efektywną promocję i aktywne wspieranie modernizacji porządku światowego, co wymagałoby spełnienia kilku warunków: odzyskania przez nie reputacji łagodnego aktora (zaniechania demontażu instytucji wielostronnych, zaprzestanie nadużycia instrumentu sankcji) i uporządkowania swoich spraw wewnętrznych. W sumie wymagałoby to ostrego zakrętu w polityce amerykańskiej: zerwania z obecną linią polityki (Trumpa). Haass konkluduje, że proces rozkładu porządku światowego może, ale nie musi, zakończyć się katastrofą.
Paradygmat systemu wiedeńskiego stanowi dobry punkt odniesienia do analizy współczesnych porządków. Bardzo interesujący i moim zdaniem mający znaczące odniesienia do obecnej sytuacji jest także czas tworzenia nowego porządku w trakcie i po I wojnie światowej, czas konferencji paryskiej i traktatu wersalskiego.
Najciekawszy eksperyment koncepcyjnej i praktycznej transformacji światowego porządku w XX wieku wiąże się, moim zdaniem, z planem „New World Order” Woodrow Wilsona. W trakcie wojny i po jej zakończeniu prezydent Wilson trzymał w ręku bezprecedensową talię atutów. Stary świat był w ruinie. Dotychczasowe reguły gry i najwięksi gracze skompromitowali się na całej linii. Dla mas na świecie Wilson reprezentował obietnicę ustanowienia nowego sprawiedliwego ładu bez wojen. Prezydent Stanów Zjednoczonych był przywódcą wchodzącego do gry jeszcze niezepsutego, w porównaniu z innymi, wielkiego mocarstwa, rodzącego się na gruzach dysfunkcjonalnego starego ładu. Dysponował moralnymi, gospodarczymi, politycznymi zasobami nieporównywalnymi do zasobów wszystkich innych mocarstw. Miał silną wolę, niemal obsesję, wykorzystania tych atutów dla zorganizowania lepszego świata. Projekt Wilsona zawierał wiele cennych innowacji, z których część wyprzedziła jego epokę i nadal wyprzedza nasze możliwości w 100 lat po konferencji paryskiej. W 100 lat po Kongresie Wiedeńskim Wilson podjął ważną próbę opanowania destrukcyjnych sił w stosunkach międzynarodowych.
Aktualne, w związku z przesunięciami w globalnym równaniu siły, jest pytanie, czy najsilniejsze mocarstwo może mieć dobrą propozycję dla świata. Prezydent Trump to “self-taught political genius who rode to office as an outsider denouncing all existing government policy.” ... „The order is a positive-sum game, and he lives in a zero-sum world. It is based on sustained cooperation for mutual benefit, which is not something Trump does. Ever.” (Gideon Rose, wydawca Foreign Affairs, The Fourth Founding. The United States and the Liberal Order”, Foreign Affairs, January,/February 2019).
Prezydent Wilson miał taką pozytywną ofertę ale, niestety, ostatecznie okazało się, że była to jego idea, a nie Stanów Zjednoczonych. Plan Wilsona upadł w rezultacie oporu wewnętrznego w Stanach Zjednoczonych i sprzeciwu sił status quo na całym świecie. Najbardziej interesująca w tej historii jest nie porażka Wilsona, ale to, jak niewiele brakowało do sukcesu, który odmieniłby bieg historii XX wieku.
Plan Wilsona można by nazwać za sformułowaniem filozofa Johna Rawlsa „realistyczną utopią”. Jednak ta uniwersalna wizja przegrała w starciu z partykularnymi interesami. Wchodzący po zakończeniu Wielkiej Wojny na scenę światową nowy hegemon, tak jak każdy poprzedni, ostatecznie wybrał kierunek na wielkomocarstwowy nacjonalizm. Ameryka miała szansę na łagodne przewodnictwo w świecie ukształtowanym na nowej podstawie. Ponieważ wycofała się i świat wrócił szybko w stare koleiny. Stany Zjednoczone, mimo kilku idealistycznych zrywów, przekształciły się stopniowo w tradycyjne mocarstwo i w 2019 roku odgrywają rolę tradycyjnego hegemona.
To był wyjątkowy moment w historii stosunków międzynarodowych, kiedy przed 100 laty prezydent Woodrow Wilson, intelektualista, prezydent i profesor Uniwersytetu Princeton, zaproponował fundamentalne przekształcenie reguł gry międzynarodowej. Uważam, że gdyby została zrealizowana jego koncepcja Ligi Narodów i „pokoju bez zwycięstwa”, uniknęlibyśmy największej tragedii XX wieku. Wydaje mi się, że warto jeszcze raz wrócić do tego momentu.
Generał Jan Christian Smuts (członek Gabinetu Wojennego z Afryki Południowej, uczestnik konferencji paryskiej), zwolennik Ligi Narodów, oceniał, że Wilson stworzył „one of the great creative documents in human history” i jego sława będzie miała „a more universal significance”, niż Waszyngtona i Lincolna ( list Smutsa do Wilsona, 4.01.1921, cyt. za Thomas J. Knock, „Woodrow Wilson and the Quest for a New World Order”, Princeton University Press, 1992).
Porażka Wilsona wynikała z niemożności przezwyciężenia sprzeczności uniwersalności jego wizji i partykularyzmu jego amerykańskich korzeni i legitymacji. Tego rodzaju obiektywnie trudne do przezwyciężenia napięcie nie jest w historii demokracji wyjątkiem lecz regułą. Casus Wilsona jest dlatego wyjątkowy, że poczuł się on odpowiedzialny za losy świata i zaryzykował wszystko, w tym w końcu prezydenturę oraz swoje własne zdrowie i życie, aby tę sprzeczność przezwyciężyć. Dlatego jego idealistycznie nastawiony krytyk, Harold Nicolson, młodszy członek delegacji brytyjskiej na konferencję pokojową w Paryżu, który dobrze rozumiał o jak wysoką stawkę toczy się gra, napisał w dzienniku:
„The collapse of President Wilson at the Paris Peace Conference is one of the major tragedies of modern history”. (Harold Nicolson, Peacemaking, 1919, Faber and Faber Ltd., London 2009 {1933}).
Pytanie o projekt Wilsona, to pytanie o granice działania hegemonicznego mocarstwa dla wspólnego dobra, jakim jest pokój na świecie. Na tle cząstkowych koncepcji ulepszania światowego ładu po zakończeniu zimnej wojny idee Wilsona wyróżniają się i błyszczą. Anatomia projektu Wilsona pokazuje, jak trudne do przezwyciężenia są przeszkody na drodze do zasadniczej przebudowy systemu międzynarodowego, którego podstawowymi częściami składowymi są państwa narodowe. Moja praca skupi się na ukazaniu Wilsona jako twórcy uniwersalnej koncepcji politycznej.
Po upływie stu lat, prezydent Trump podjął konserwatywną i radykalną próbę reorganizacji zasad rządzących polityką światową w duchu nowego nacjonalizmu, który wychodzi z podobnych przesłanek, którymi kierowali się Republikanie - oponenci Wilsona. Powracamy więc na początku XXI wieku, w mniej frapującej intelektualnie i estetycznie formie, do debaty z początku XX wieku. Obecny prezydent Stanów Zjednoczonych jest zaprzeczeniem wszystkiego, co zapowiadał Wilson. Ale być może jego skrajne poglądy i sposób działania zostaną nie tyle skorygowane (prosta korekta byłaby niewystarczająca – G. Rose), ale całkowicie przezwyciężone.
Moja hipoteza robocza jest następująca: istniały trzy, a nie jeden plan Nowego Porządku Światowego, prezydenta Wilsona. Pierwszy plan reorganizacji światowego porządku narodził się i rozwijał w okresie neutralności Stanów Zjednoczonych; drugi, zrewidowany plan, po ich przystąpieniu do Wielkiej Wojny; trzeci, finalny plan ustanowienia pokoju, który powstawał po zawarciu rozejmu w listopadzie 1918 roku, podlegał w trakcie kilku następnych miesięcy wielu zmianom pod naciskiem rosnącej w siłę opozycji republikańskiej w Waszyngtonie i wobec sprzeciwu ze strony aliantów na konferencji pokojowej w Paryżu.
W literaturze dominuje ujęcie ewolucyjne: koncepcja Wilsona podlegała stopniowym modyfikacjom i korektom, co odzwierciedlało ewolucję myślenia prezydenta pod wpływem zmieniających się okoliczności. Moje podejście zrywa z tą interpretacją o charakterze linearnym. Uważam, że Wilson zaproponował trzy, różniące się znacząco od siebie, koncepcje. Każda z tych odmiennych koncepcji, gdyby została wprowadzona w życie, prowadziłaby do celu innymi drogami. Wiemy, aż za dobrze, że żadna z nich nie została zrealizowana ale mnie interesuje przede wszystkim, to co nowatorskie i wartościowe w koncepcjach prezydenta Stanów Zjednoczonych, a nie anatomia jego często nieskutecznej taktyki politycznej.
Było też w myśleniu Wilsona twarde jądro. Serce jego idei to jego najważniejsza innowacja: zinstytucjonalizowane zbiorowe bezpieczeństwo. Do dnia dzisiejszego ta idea nie przyjęła się w pełni. Jako polski dyplomata w Wiedniu w latach 2009-2014 (OBWE, Narody Zjednoczone) działałem w charakterze stałego przedstawiciela w obecnie funkcjonujących instytucjach zbiorowego bezpieczeństwa. Z niepokojem obserwowałem wzrastającą niechęć państw do politycznego i materialnego zainwestowania w te instytucje, wbrew logice narastającej destabilizacji. Instytucje zbiorowego bezpieczeństwa słabną nadal wskutek zaniku poczucia odpowiedzialności za kultywowanie wspólnego dobra – międzynarodowego pokoju.
Nie spełniły się nadzieje na ustanowienie harmonijnego ładu międzynarodowego po zakończeniu zimnej wojny u progu lat 90-tych. Ćwierć wieku później świat wszedł w niekontrolowany poślizg. Tym bardziej, jak mi się wydaje, jest miejsce na jeszcze jedną interpretację myśli politycznej Woodrow Wilsona.