O jakich i czyich wartościach mowa?
Na tle toczącej się wojny dużo mówi się o polityce opartej na wartościach. Ostatnio spotkałem się z opinią czeskiego komentatora cieszącego się ze zwycięstwa generała Petra Pavla w wyborach prezydenckich. Prezydent Pavel sprawował wysokie funkcje w czeskiej armii i w NATO, a przed 1990 rokiem służył w wojsku czechosłowackim, czyli w armii należącej do grupy wojsk Układu Warszawskiego. Nie wątpię, że zawsze był dobrze wypełniającym swoją służbę oficerem. Uważam, że bieg jego (i innych żołnierzy) służbowej kariery, (który stanowiłby zasadniczą przeszkodą w dzisiejszej Polsce), nie powinien zamykać drogi do stanowisk państwowych czy międzynarodowych po 1990 roku.
Wracam do czeskiego profesora, który utożsamia wybór Pavla po kadencji Zemana, z powrotem czeskiej polityki zagranicznej do wartości. Zeman jak wiadomo kultywował dobre relacje z Moskwą i Pekinem. Mówi profesor i publicysta Jiri Travnick (19. 03. 2023):
„… wracamy do wartości, które tradycyjnie wyznaczają etyczny horyzont czeskiej polityki od Vaclava Havla. Petr Pavel od początku się na te wartości powołuje i będzie im wierny: zwrot ku Zachodowi, Unii, Stanom Zjednoczonym, obrona praw człowieka, krytyka autorytaryzmu.
Pavel już rozwścieczył naszych populistów, kiedy zaraz po wyborze, jeszcze przed przyjęciem władzy wykonał jednoznacznie przychylny gest wobec Tajwanu. On jest Czechem, a my dobrze wiemy, co to znaczy być obywatelem małego kraju, osaczonego przez potężne agresywne imperium.”*
Pytanie, które kołacze mi się w głowie, jest następujące: czy polityka małego państwa, które, ze względu na własne interesy, czasem żywotne i uzasadnione, wybiera ścisły sojusz z jednym z mocarstw, a taki sojusz, rzecz jasna, ma zawsze elementy bandwagoningu, jest tożsamy z wyborem polityki opartej na wartościach. Gdyby Stany Zjednoczone spełniały kryteria dobrotliwego mocarstwa, które działa ściśle i zgodnie z prawem międzynarodowym, kierując się dobrem ogólnym, dobrem wszystkich państw, to można by postawić znak równości między polityką atlantycką małego państwa europejskiego a wartościami. Jednak jest zbyt wiele znaków zapytania i dowodów wskazujących na to, że tak nie jest.
Jedną z istotnych cech światowej polityki Stanów Zjednoczonych jest ich świadome, konsekwentne i wieloletnie uchylanie się od sygnowania i ratyfikacji kluczowych konwencji i traktatów Narodów Zjednoczonych, regulujących tak ważne dziedziny prawa międzynarodowego jak prawa człowieka, prawo morza, sądownictwo międzynarodowe (MTK), międzynarodowe bezpieczeństwo, w tym kwestie nuklearne i wiele innych. Stany Zjednoczone przekazały reszcie świata jednoznaczne przesłanie: reguły i rygory powszechnie obowiązujące są dla was, my w Ameryce im nie podlegamy, bo rządzimy się według własnych, które są najlepsze i jako takie nie podlegają osądowi innych. Takie ostentacyjne manifestowanie swojego prawa do bycia ponad prawem przez amerykańskie imperium nie przeszkadza ich sojusznikom odwoływać się i polegać na amerykańskiej interpretacji polityki opartej na wartościach. Zresztą, hipokryzja w odniesieniu do wartości jest nie tylko właściwością polityki Stanów Zjednoczonych, uprawia ją również Unia Europejska i wielu innych aktorów.
Stany Zjednoczone podchodzą sceptycznie do ograniczeń ich swobody ruchów, które wiążą się z udziałem w instytucjach międzynarodowych. W trakcie naszej rozmowy w Nowym Jorku w 2004 roku ambasador Richard Holbrooke, wybitny dyplomata amerykański i wielki zwolennik systemu Narodów Zjednoczonych, krytycznie odniósł się do lekceważenia Organizacji przez administrację G. W. Busha: „Bush nie rozumie, że to właśnie Stany Zjednoczone najwięcej korzystają na istnieniu instrumentu Narodów Zjednoczonych”.
Ktoś może powiedzieć: „A polityka innych imperiów, czy imperium amerykańskie nie jest w praktyce lepsze lub mniej przytłaczające od nich, chociaż ma swoje wady?” Tak, to może stanowić (lokalnie) argument za preferowaniem współpracy z hegemonem amerykańskim. Ale nie wynika on z polityki opartej na wartościach, lecz na interesach.
Dodam jeszcze, że w Ameryce jest wielu ludzi dobrej woli i idealistów, którzy chcą nieść w świecie dobro i pragną pomagać innym. Tak też się w wielu przypadkach dzieje. Jest też wielu polityków i ideologów na Zachodzie, którzy wykorzystują misję niesienia wolności i obronę praw człowieka na świecie jako instrument politycznego wpływu, promocji własnych interesów, zwalczania konkurentów i wrogów. Dlatego gdy słyszę refren „polityka oparta na wartościach” zapalają mi się w głowie ostrzegawcze lampki.
Na tym sprawa się nie kończy. W nieidealnym świecie rywalizujących mocarstw i państw, w środowisku zanarchizowanym, które wymyka się dyskretnym regułom prawa międzynarodowego, odpowiednio skonstruowany i uznany przez wszystkich zestaw wartości, wywierałby pozytywny i łagodzący wpływ na politykę międzynarodową.
Za punkt wyjścia do opracowania takiego uniwersalnego kanonu wartości w polityce międzynarodowej uważam następujące postulaty:
Pokój jest naczelną wartością w systemie międzynarodowym.
Prawo międzynarodowe i poszanowanie wartości obowiązują wszystkie pastwa w równym stopniu.
Multilateralizm (wspólne rozwiazywanie problemów w drodze kompromisu) jest wartością.
Wartości nie są pretekstem do forsowania własnych interesów.
Państwa nie promują wartości, którym same nie są w stanie sprostać.
Wykluczone jest narzucanie wartości przy użyciu siły.
Uniwersalne wartości nie są tożsame z zachodnimi czy amerykańskimi.
Nie wiem, czy polityka oparta na wartościach odzyska swoją wiarygodność. Na razie mówmy szczerze, jak Trump, że nasza polityka ma służyć głównie naszym, a nie powszechnym, interesom. I , jako minimum, starajmy się zawierać obopólnie korzystne transakcje.
*Wywiad Tomasza Maćkowiaka z Jirim Travnickiem , OKO press, 19.03, 2023.