Tajemnice ojca II

„Nie ma nic bardziej wstrząsającego niż późne zamilknięcie człowieka, który kiedyś miał wiele do powiedzenia. Nie mówię o milczeniu mędrca, zamilkłego z poczucia odpowiedzialności. Myślę o milczeniu z rozczarowania, kiedy człowiek uważa własne życie i cała przeszłość za daremne. Mam na myśli starość, która nie stała się niczym w i ę c e j niż tym, co było wcześniej, starość, której by się wolało nie przeżywać, bo czuje się ograniczenie, nie rozszerzenie”.

Elias Canetti, „Tajemne serce zegara”, s. 44.

Pamiętam brak zrozumienia mojej mamy dla nagłej decyzji ojca, gdy zrezygnował on pozornie z dnia na dzień z profesorskiej kariery i odszedł na bardzo wczesną emeryturę. I jej usiłowania, żeby to zmienić. Wybrała się ze mną do profesora Aleksandra Gieysztora z myślą o wydaniu zakurzonego na półce i skazanego na zapomnienie przekładu Kroniki Galla Anonima. W wyniku tej akcji powstała recenzja Aleksandra Gieysztora z lutego 1987 roku. Byłem wtedy docentem w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Towarzyszyłem matce, lecz nie byłem przekonany, że to dobry pomysł. Tak jak przypuszczałem, kiedy po fakcie Ojciec dowiedział się o tych staraniach był bardzo niezadowolony i nie chciał nawet o tym słyszeć.

Jedna twarz Ojca była pełna goryczy. Powiedział, że wszystko, co zrobił jako historyk nie ma znaczenia. Do zaangażowania w pracach publicznych (w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego) zniechęcił go stan wojenny. Niestety, zwątpienie i zgorzknienie objęło też inne obszary życia. Jak to się stało, że błyskotliwy młody naukowiec z wielkimi ambicjami i dusza towarzystwa stał się kimś, do którego pasują słowa Canettiego? A może jednak to była jedna z masek?

Druga twarz Ojca była pogodna, pełna zadowolenia z decyzji o rezygnacji. Ojciec z nikim nie dzielił się przemyśleniami na ten temat. Czerpał satysfakcję z wywołanego przez siebie zaskoczenia środowiska uniwersyteckiego. Założył maskę odmieńca, pogrążonego we własnym świecie, umiarkowanie zadowolonego z siebie i ze swojego spokojnego, monotonnego trybu życia. W letniej chacie w Kępiaczu zajmował się przez wiele lat pszczelarstwem, którego tajniki poznał w rodzinnej Woli Karczewskiej. Był hodowcą szparagów i wytrawnym zbieraczem grzybów, robił doskonałą wiśniówkę. Zimą w Toruniu słuchał muzyki, czytał bardzo dużo literatury pięknej, karmił koty na Cmentarzu św. Jerzego, wspierał finansowo akcje pomocy dzieciom i zwierzętom, śledził wydarzenia polityczne i giełdowe, interesował się moja pracą, moimi podróżami, moimi kolejnymi placówkami. Codziennie spacerował do kawiarni Bliklego na Rynek Starego Miasta na kawę i rozmowę ze znajomym bankierem, a przed każdą Wigilią spotykał się na „śledziku” z kolegami, z którymi rozpoczął w 1946 roku swoją uniwersytecką przygodę: z profesorami Jurkiem Serczykiem, Andrzejem Tomczakiem i Marianem Biskupem. Najczęściej wracał do czasów wcześniejszych, przed uniwersyteckich, do lat młodości i okupacji, do swojej młodocianej działalności w akowskim podziemiu w rodzinnej Woli Karczewskiej i w Gliniance pod Warszawą. W ostatniej fazie życia wspominał tylko ten rozdział życia.

Dzięki projektowi wydania przekładu Galla Anonima ojca przez jego macierzystą uczelnię i Bibliotekę Główną UMK, lepiej rozumiem powody wycofania się ojca do sfery prywatnej. Profesor Piotr Oliński, znakomity mediewista, który podjął się przygotowania edycji Kroniki, dotarł do dwóch wewnętrznych recenzji wydawniczych pracy ojca dla PWN (otrzymałem je dzięki Jego uprzejmości). Obie recenzje historyka mediewisty prof. Brygidy Kuerbisówny i filologa klasycznego prof. Jana Wikarjaka biorą pracę ojca w krzyżowy ogień wątpliwości i poprawek. Historyk nie ma zastrzeżeń do przekładu, a filolog do interpretacji. Chociaż postulują liczne zmiany i uzupełnienia, nie dyskwalifikują dzieła ojca ani nie kwestionują sensu jego publikacji. Są krytyczne w granicach naukowej rzetelności. Profesor Kuerbis konkluduje swoją opinię (14 kwietnia 1966 r.) standardową rekomendacją dla wydawnictwa: „zasługuje jak najbardziej po przeróbce wstępu na opublikowanie”.

Ojciec mógł, zresztą to tylko moja hipoteza, zareagować z przeczuleniem na krytykę ze strony wybitnych naukowców ze środowiska poznańskiego, jako motywowaną chęcią zachowania „monopolu” profesora Mariana Plezi na rynku naukowym w tym obszarze studiów, potwierdzonym w tym właśnie czasie przygotowaną przez niego reedycją przedwojennego klasycznego tłumaczenia Kroniki Galla Romana Grodeckiego. Sądzę, że mimo pozytywnej rekomendacji dla PWN, recenzje były dla ojca zimnym prysznicem, ponieważ mógł on oczekiwać, że lata wytężonej pracy nad Gallem (ogłosił poprzednio po kolei rozbiory krytyczne poszczególnych części Kroniki), zwieńczone ambitnym przedsięwzięciem całościowym, zaowocują pełną aprobatą kolegów mediewistów.

W ten sposób dotarłem do przyczyn, które nie są obiektywnymi powodami, prowadzącymi do osobistego dramatu. Przecież wystarczyłoby dodatkowe kilka miesięcy pracy nad wprowadzeniem zmian i poprawek, postulowanych przez recenzentów, a skutkowałoby to wydaniem książki przez PWN. To normalna procedura w przypadku pracy tak ważnej, co zostało uwypuklone w recenzjach, dla całej polskiej mediewistyki. Tak, według mnie, przedstawiała się sprawa. Ale dla ojca krytyka jego Opus Magnum była bolesna, odebrała mu pewność siebie, zakwestionowała gruntownie jego kompetencje i podcięła mu skrzydła. Pękła, widocznie już wtedy krucha, maska naukowca z sukcesami. Satysfakcjonujący do tej pory romans ojca z mediewistyką okazał się ostatecznie, w jego oczach, życiową pomyłką, a ponieważ młodość minęła - nie mógł już jej naprawić. Rozpoczął się etap stopniowego wycofywania się ojca. Kulminacją tego procesu była jego głęboko przetrawiona decyzja o odejściu z uniwersytetu i przedwczesnego pożegnania się z pozycją zasłużonego dla UMK i polskiej mediewistyki profesora zwyczajnego.

***

W trakcie pisania tego tekstu dotara do mnie wiadomość o śmierci profesora Stefana Kwiatkowskiego, ukochanego ucznia ojca, jego pierwszego wypromowanego doktora, który wykładał na Uniwersytecie Szczecińskim. Stefan Kwiatkowski przygotowywał wstęp do pośmiertnego wydania ojcowskiego przekładu Kroniki Galla Anonima. Pracy nad wstępem nie zdołał dokończyć. Czas pokaże, czy mimo tych smutnych okoliczności, po blisko 60 latach od ukończenia pracy przez ojca, ukaże się przekład Kroniki (teraz już jako zabytek historiograficzny, jak słusznie zauważył mój przyjaciel z okresu studiów profesor Kazimierz Maliszewski), w edycji, w której spotkają się nauczyciel/promotor i jego uczeń? Może Stefan Kwiatkowski przekona ojca, gdy się znowu spotkają, że to nie był zły pomysł?

25. 12. 2022