Narodowy liberalizm i wojna

Nie dostrzegam wśród liberałów tak zwanej woli politycznej zakończenia wojny w Ukrainie. Czyżby przynosiła ona tyle satysfakcji? Korzyści politycznych, materialnych i w sferze imponderabiliów? Postępuje gwałtownie mobilizacja nacjonalizmów w wielkich mocarstwach i w państwach europejskich, a w rezultacie słabną idee internacjonalistyczne i federalistyczne. W liberalnym koktajlu rozpycha się - jego dotąd ukrywany - nacjonalistyczny komponent.

Trwa wymiana ciosów i kłamstw. Tendencyjne analizy wyparły zdrowy rozsądek. Liberałowie, którzy przestrzegają przed niebezpiecznym mariażem nacjonalizmu i populizmu (jak T.G. Ash), nie dostrzegają wpływu wojny na wzmożenie europejskich nacjonalizmów. Nacjonalizm liberałów w Stanach Zjednoczonych i w Europie konkuruje albo nawet przewyższa nacjonalizm konserwatystów.

Nienawiść i emocje wyparły racjonalne myślenie. Skrajna propaganda i propaganda skrajności są oczekiwane i bezkrytycznie akceptowane. Nie widzę w Europie znaczących postaci, oprócz papieża Franciszka, byłej kanclerz Merkel i prezydenta Francji Macrona, które alarmują, że, jeśli nie zmieni się podejście do wojny, spadniemy w przepaść.

Publiczność w aliberalnej Polsce i w liberalnych demokracjach niecierpliwie wyczekuje wiadomości z frontu i spektakularnych ciosów wymierzonych we wroga. Wielka liberalna demokracja – USA – została zdominowana przez siły, niezależnie od tego, czy u władzy są niebiescy czy czerwoni, przed którymi przestrzegał wytrawny znawca tej domeny, prezydent i generał Dwight Eisenhower. Horribile dictu:  do rokowań i szybkiego zakończenia wojny nawołują autokracje.

Eksperci w Polsce krytykują amerykańskiego Szefa Połączonych Sztabów za regularne kontakty z jego rosyjskim odpowiednikiem. Utrzymanie strategicznej stabilności, której stawką jest życie milionów, interpretują w kategorii dowartościowania agresora.

Polskie elity nie czują się dzisiaj odosobnione. Po latach nieudanych wysiłków, powodzeniem zakończyła się szarża konia trojańskiego Ameryki. Troja padła. Liberalna Europa przyjęła w trakcie wojny nasz pogląd na świat. Polska w tym samym czasie stała się jeszcze mniej liberalna i mniej europejska. Liberalna Europa przeprasza ostentacyjnie odrzucającą liberalny kanon Polskę za to, że nie posłuchała zawczasu jej ostrzeżeń przed Rosją.

Polska przyjęła na siebie dobrowolnie liberalne prawa i zobowiązania; Rosja nie była częścią obszaru, na którym obowiązuje europejski savoir vivre. A jednak nastawienie władz (i części elit) do tradycyjnych schematów w zakresie rodziny, płci i w wielu innych kwestiach kulturowych oraz społecznych jest w obu państwach podobne.

Liberalna Europa posypuje sobie głowę popiołem za rozmaite formy zimnowojennej Ostpolitik. Ta polityka przyniosła Europie odprężenie, przezwyciężenie podziału na bloki, ekonomiczne prosperity, a Polsce uznanie zachodniej granicy.

Liberalna Europa nie zadaje sobie pytania, jak potoczyłaby się historia, gdyby Zachód obrał kurs sugerowany przez Polskę już ćwierć wieku wcześniej, w 2005 roku. Jaki wpływ miałoby prewencyjne zerwanie stosunków politycznych i gospodarczych czyli izolowanie i kwarantanna Rosji ? Czy taka polityka miałaby liberalno-demokratyczną legitymację, czy służyłaby pokojowi, czy wojnie? Czy prewencyjna wojna gospodarcza Stanów Zjednoczonych i Chin prowadząca do zerwania wszelkich wzajemnych zależności służyłaby stabilności systemu międzynarodowemu? Preemption, prevention i wars of choice powinny być, po doświadczeniu wojny w Iraku, wykluczone z międzynarodowego słownika skutecznych i sprawiedliwych narzędzi uprawiania polityki.

To jest „nasza wojna” z rosyjskim dyktatorem, jak się wyraził prezydent Stanów Zjednoczonych. Europa jako aktor od ponad stu lat traci w świecie na znaczeniu, ale jako scena konfliktu wciąż uprasza się o  główną rolę, gdy mocarstwa zmagają się o panowanie nad światem. Nie takie było raison d’etre Unii Europejskiej. Unia Europejska utraciła zdolność jasnego, krytycznego myślenia,  czego istotnym objawem jest przebieg tej wojny. Rosję obciąża akt wojennej agresji; lecz odpowiedzialność za zatrzymanie działań wojennych, za to, co będzie dalej, spada na wszystkich. Mocarstwa i państwa tę wojnę przetrwają i będą przygotowywać się do kolejnej; Unia Europejska wyjdzie z niej złamana.

Wojna , która się toczy, jest  tragedią dla jej ofiar,  dla wielu zwykłych ludzi. Ale w odniesieniu do alternatywnych dróg, które historia mogła obrać po zakończeniu zimnej wojny -  jest pomyłką, wojną zbędną. Można było jej przecież uniknąć, bo nie jest ona przejawem działania nieubłaganych praw historii, lecz wynikiem błędnych kalkulacji, zaniechania, zachłanności i głupoty, a zwłaszcza braku strategicznej mądrości. Na naszych oczach realizuje się najgorszy, najmniej inteligentny, najbardziej ponury i anachroniczny scenariusz dla Europy.

Papież Franciszek napomina naiwnych, którym wydaje się, że wojna ich nie dotyczy, że jest to wojna światowa. Przeraża to, że  w całym pełnym napięć i kryzysów okresie po II wojnie światowej nie spekulowano tak dużo i tak lekkomyślnie jak teraz o wykorzystaniu broni nuklearnej. Eskalacja jest motywem przewodnim. Kto chce pokoju ten jest uznany za appeasera i tchórza. Świat znalazł się na niebezpiecznym kursie spekulacji i wzajemnych oskarżeń, dotyczących użycia taktycznych pocisków nuklearnych.

Wojny są szaleństwem. Tak Franciszek.

W tym szaleństwie jest metoda. To interesy polityczne i gospodarcze. Także korzyści natury psychologicznej.

Jak inaczej pojąć racje zwolenników prowadzenia obecnej wojny do zwycięskiego końca, czyli do rozkładu Rosji? Rosji z jej arsenałem nuklearnym i potencjałem politycznym?

Wojna, jako decydująca rozprawa z Rosją, ma zrozumienie i szerokie poparcie większości elit w Europie i w Ameryce. Z elitami politycznymi i gospodarczymi harmonizują elity świata mediów, ludzie kultury i nauki, a za nimi ochoczo podążają szerokie masy. Głosy odrębne, bardzo nieliczne są kwalifikowane jako absurdalne lub agenturalne.

Pokój, największe międzynarodowe dobro, został zepchnięty do lochów Watykanu; jego ostatnim orędownikiem jest osamotniony i potępiony papież. Wojny mają swoje przyczyny. Jedną z nich, co odczuwam boleśnie, jest przemiana ludzi zajmujących się polityką zagraniczną, polityków, ekspertów i dyplomatów, których misją było rozwiązywanie konfliktów, w propagandystów i wojowników. Na pierwszej linii frontu tej wojny znajdują się prezydenci, premierzy, ministrowie i ich echo - gorliwi dyplomaci.

Papieża,  który pragnie sprawiedliwością i przebaczeniem oddalić nieszczęścia wojny, owieczki nie chcą słuchać, nie chcą też usłyszeć. Na próżno Franciszek wzywa do kreatywnego podejścia do odbudowania pokojowego ładu. Liczne innowacje można za to dostrzec na polu eskalacji konfliktu; tutaj skupia się i wyczerpuje pomysłowość polityków.

Posądzam o brak dobrej woli, o wojowniczość, o chciwość, o niekompetencję, o krótkowzroczność i o partykularyzm:

- polityków, którzy sprawowali rządy w mocarstwach, państwach dużych i małych po 1989 roku;

- ich wyborców na Zachodzie i na Wschodzie;

- media;

- kompleks wojskowo-przemysłowy;

- wszystkich, których fascynuje wojna i śmierć i którzy działają na rzecz jej rozszerzenia;

- wszystkich, którzy wykluczyli terminy rozejm, rokowania pokojowe i układ pokojowy ze swojego słownika.

Zmarnowali i bezpowrotnie zaprzepaścili wielką historyczną szansę na ustanowienie w Europie trwałego pokojowego ładu, po zdumiewającym zakończeniu zimnej wojny. Jednak oni wszyscy niczego nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli, nie wyciągnęli żadnych wniosków z klęsk XX wieku.

O ile mądrzejsi byli ich pradziadowie, którzy na Kongresie Wiedeńskim, po upadku Napoleona, potrafili stworzyć zrównoważony europejski system, razem z pokonaną Francją.

O ile mądrzejsi byli politycy zwycięskiej koalicji, którzy jeszcze w trakcie trwającej II wojny światowej zaplanowali nową strukturę zarządzania światem.

O ile mądrzejsi byli politycy i eksperci, którzy potrafili utrzymać w ryzach zimną wojnę, która mogła niejednokrotnie przekształcić się w gorącą. Mądrzy stratedzy wśród doradców i wytrawni politycy kontrolowali emocje tych, którzy parli do gorącej konfrontacji.

O ile mądrzejsi od dzisiaj rządzących i ich ekspertów byli zwolennicy kooperatywnego bezpieczeństwa, arms control communities, inicjatorzy i negocjatorzy Helsinek, strategicznych porozumień nuklearnych, inicjatorzy Test Ban Treaty, Paryskiej Karty Nowej Europy, CFE, i wielu innych traktatów i dokumentów tworzących wielowarstwową infrastrukturę redukującą napięcia i stabilizującą porządek międzynarodowy.

Ten mozolnie wypracowany bezprecedensowy kapitał zaufania, który dobrze służył Europie przez trzy dekady w ostatnich kilkunastu latach zmarnowali ich następcy. Polityka i dyplomacja  utraciła jakość.

Ceterum censeo: nie dla lekkomyślnego mielenia językami w kwestii użycia broni nuklearnej. Złamanie nuklearnego tabu będzie miało  niewyobrażalne skutki. Zamiast nieodpowiedzialnej retoryki wzajemnych oskarżeń, ćwiczeń nuklearnych i modernizacji arsenałów, strony powinny niezwłocznie uzgodnić nuklearny Treuga Dei.  Bijący w tej kwestii na alarm Papież Franciszek, mógłby dopomóc w wypracowaniu takiego porozumienia.

Obecna generacja przywódców mocarstw świadomie podejmuje olbrzymie ryzyko eskalacji i wymknięcia się wojny spod kontroli. Nikt z nich nie ma odwagi  Woodrowa Wilsona, który w 1917 roku powiedział, że po każdej wojnie następuje pokój, że musi się on opierać na trwałym porozumieniu między niedawnymi wrogami, że do takiego rezultatu prowadzi  zakończenie trwającej wojny światowej „pokojem bez zwycięstwa”.

Spod wielu warstw zakłamania (nie znam bardziej zakłamanego konfliktu), które nadają mu chorobliwy rys, bardzo trudno jest wydobyć prawdę. Bardzo trudno będzie znaleźć drogę do ustanowienia trwałego pokoju. Według mnie takie rozwiązanie wymagałoby przyjęcia kierunkowych założeń:

- uznania prymatu przywrócenia pokoju nad wszelkimi innymi zasadami i wartościami;

- akceptacji kompromisowego wyniku wojny bez zwycięstwa i zwycięzców;

- współpracy i partycypacji wszystkich stron przy ustanawianiu powojennej struktury europejskiego bezpieczeństwa.

Strony powinny zmierzać do kompromisu, a nie do realizacji maksymalnych celów. Takie postawienie sprawy umożliwiłoby zwrot Rosji do przestrzegania prawa międzynarodowego i całemu światu powrót do wzajemnie korzystnej współpracy. Odwracam więc przywracaną obecnie teorię domina. Rzecz jasna nie proponuję nagradzać agresji, ale uważam, że nie prowadzi ona do ośmielenia innych, np. do chińskiej na Tajwan. Liberałowie mogą odzyskać wiarogodność, jeśli podejmą kluczową kwestię dla przyszłości liberalizmu; zejdą z barykady, aby przeciąć węzeł wojny i kryzysu. W innym przypadku wojna będzie trwała latami, a wszystkie chorobliwe zjawiska jej towarzyszące w utrwalonej formie określą kształt kolejnej zimnej wojny.

Augustów, 30 października 2022