Potrzebny Bóg wojny

Współczesne demokracje poszukują na adwersarza - boga z panteonu egipskiego, hinduistycznego, greckiego. Boga kombi. Bóg taki musi być groźny, okrutny, kapryśny, niejednoznaczny.

Niedawno wystarczył nieskomplikowany wróg zła. Obecnie wymagane jest mixtum compositum boga i diabła, które dysponuje narzędziami zagłady. Rozgrywa się spektakl na wielkiej światowej scenie - thriller dla mas. W razie najgorszego nie zdążymy uratować się na kosmicznej arce.

Mógłbym postarać się drobiazgowo przeanalizować jego cechy. Ale powszechna jest wiedza, jaki jest. Wie wszystko, ale myli się; umiera codziennie, ale jest niezniszczalny; jest racjonalny w swojej irracjonalności; nie kieruje się żadnymi cywyilizowanymi wartościami. Obserwuje nas. Cokolwiek dzieje się na świecie, nie uchodzi jego uwagi. Albo mu to pasuje albo go denerwuje. My chcemy go zdenerwować.

Bóg wojny rozumie tylko język wojny. Dlatego potępiamy Franciszka, który nie rozumie okrutnej  rzeczywistości i nawołuje do pokoju. Powinien lepiej zatroszczyć się o swoje owieczki, o jeden miliard z ośmiu, a nie o obcych.

Eliminacja takiego wroga nie rozwiązuje sprawy. Na horyzoncie rysuje się bóg o wiele groźniejszy, którego złych zamiarów w ogóle nie da się pojąć.

Co będzie dalej…  KUMBAYA!!!