Wspomnienia z Nickiem

NICK (3)

Okruchy wspomnień: od śniadania do śniadania

Ale jaja

„Jaja w sosie musztardowym”. Ta historia przeszła do historii naszego roku. Przed rozpoczęciem nadmorskiego studenckiego obozu wędrownego (lipiec 1970 ?) plażami od Ustki do Gdańska siedzieliśmy w barowym ogródku w Ustce i studiowaliśmy (grupa z naszego roku) wybór śniadaniowych dań. Po kolei składaliśmy zamówienia kelnerce. Przyszła kolej na Nicka, który znalazł dla siebie ulubione i wtedy popularne jaja w sosie musztardowym. Nick mówił niewyraźnie, my byliśmy do tego przyzwyczajeni, natomiast kelnerka poprosiła o powtórzenie zamówienia. Nick wiedział, że robimy sobie z niego jaja ale brnął dalej, powtarzał zamówienie jeszcze wiele razy i ze zdenerwowania coraz bardziej niezrozumiale, kelnerka spanikowała, a my pękaliśmy ze śmiechu i nie zamierzaliśmy mu pomóc, bo zabawa była przednia. Ten epizod przeszedł do historii naszych spotkań i wielu kolegów próbowało przy różnych okazjach imitować słynne „jaja w sosie musztardowym” Mikołaja. Ale były to tylko nędzne imitacje.

Frykas skonsumowany

Pragnieniem Nicka, którego, z braku środków, nie mógł zrealizować w Polsce, była kiełbasa myśliwska i śmietana. Pragnął najeść się tych specjałów do syta, albo i więcej: nie kąsek drogiej kiełbasy i naparstek najbardziej tłustej śmietany, lecz na jeden raz tona kiełbasy popita hektolitrem śmietany. Wreszcie po latach, kiedy po raz pierwszy od czasu emigracji przyjechał jako Amerykanin z dolarami do PRLu, poczuł się po królewsku. Postanowił spełnić swoje marzenie. Kupił pęto kiełbasy myśliwskiej i zakropił litrem śmietany. Niestety, ciąg dalszy był do przewidzenia… Nick już nigdy w trakcie swoich licznych pobytów w kraju nie zapragnął kiełbasy myśliwskiej i śmietany.

Winni

Na tym samym obozie wędrownym rozbiliśmy wieczorem namioty pod jakimś miasteczkiem. Całe towarzystwo wybrało się do miasta. Nick i ja wylosowaliśmy niedolę strażników obozowych. Kasa obozowa była pustawa, ale w moim plecaku znajdowała się butelka niezłego wina przywiezionego z domu. Było domniemanie, że zostanie w odpowiedniej chwili razem wypite. Tymczasem, strażnicy obozowi postanowili spędzić we dwóch wesoły wieczór. Innymi słowy wypiliśmy to wino. Złamaliśmy niepisaną zasadę solidarności. Kiedy reszta członków obozu wróciła z miasta zastała nas w wyśmienitych humorach; może nawet w lepszych niż powracający. Nastąpił moment konsternacji. Mariusz poważnie obraził się. Musieliśmy z Nickiem przecierpieć obozowy sąd skorupkowy, aby wkrótce wspólnie cieszyć się naszą piękną wędrówką. Dzisiaj nie udałoby się nam jej powtórzyć, nie tylko ze względu na przerzedzone szeregi uczestników. Dwutygodniowa, prawie dwustukilometrowa, wędrówka pustymi plażami pozostała niezapomnianym wspomnieniem, tak jak dzikie plaże za lat siedemdziesiątych.

Truskawki w Toruniu

Nick wspominał truskawki mojej mamy. Kiedyś na Kraszewskiego odwiedzili mnie przyjaciele z Nickiem na czele. To był dla nich profesorski dom, więc robił pewne wrażenie. Rozmawialiśmy w moim pokoju, kiedy weszła moja elegancka mama z półmiskiem pięknie podanych truskawek przygotowanym dla nas. Nick zawsze wspominał te truskawki.

Zapuszkowani w Szczyrku

Wybraliśmy się we trzech (Mikołaj, Mariusz i ja) na narty do Szczyrku. Ja byłem ekspertem od nart, koledzy od aprowizacji (w warunkach braku forsy).  Wynajęliśmy pokój, wypożyczyliśmy narty, kupowaliśmy bilety na wyciąg. Ratowały nas puszki i konserwy przywiezione z domu. W dodatku okazało się, że marny ze mnie narciarz, bo złamałem nartę, co uszczupliło nasze skromne rezerwy. Oprócz Klimczoka pamiętam z tej wyprawy szczęk otwieranych puszek. Miliony puszek. Nick polubił narty i zapamiętał co innego. W mailu z 31 stycznia 2011 roku napisał: „Byłem wczoraj na nartach i mi się przypomniał Szczyrk. Kiedy to był czy w 1969 czy w 70 roku, bo opowiadałem jak przyjechałeś i miałeś gotowe listy do wysłania. Ty jesteś oryginał!!!!!!!!!...” Wychodzi na to, że obaj byliśmy oryginałami!

Pizza w Buffalo

Kiedy mieszkałem u niego w domku w Buffalo (pracowałem na czarno w restauracji) Nick zapraszał często na amerykańską pizzę. Pamiętam, że to była prawdziwa kaloryczna uczta: pizza extra large, double cheese, double pepperoni. Nick z emfazą dorzucał na gigantyczną pizzę furę dodatków. Ale kto się w tym wieku przejmował kaloriami. Wtedy nie przelewało się jeszcze u Nicka, ale na super pizzę starczało.

Pancakes na Powiślu

W późniejszym czasie Nick lubił celebrować niedzielne śniadania. Zawsze zjadał amerykańskie placuszko-naleśniki pancakes. W trakcie naszego ostatniego spotkania we wrześniu 2018 roku w Warszawie zaprosiłem go na śniadanie do znanej śniadaniowni SAM na Powiślu. Nick sceptycznie rozglądał się za swoimi ulubionymi pancakes. Ale nagle znalazł je pod lokalną nazwą. Nie wiedziałem, że śniadanie z pancakes to ostatni wspólny posiłek, ostatnia bezpośrednia rozmowa. Po śniadaniu odwiozłem Nicka na Dworzec Centralny, pożegnaliśmy się. Nick miał zwyczaj przed wylotem posiedzieć chwilę w business lounge i odetchnąć przez chwilę po intensywnej wizycie  w starym kraju.

Nick wracał chętnie do wspomnień z młodości, teraz, ponad pół wieku wszyscy wrócimy do nich.